Pamiątka rowerowa

Środa, pierwszy (a może drugi) dzień wiosny, była kolejnym dniem z dwucyfrową temperaturą. Dopiero samym wieczorem miałem możliwość wsiąść na rower. Spieszyłem się, bo zaraz miał być zachód słońca. Chciałem dojechać na jakieś bezludzie, aby tam nacieszyć się tym widokiem.

Oczywiście powstało kilka pamiątkowych zdjęć. Kiedy jadę specjalnie w celu fotografowania, zabieram statyw i lepszy sprzęt. Na rowerze wożę stary aparat i pstrykam zdjęcia z ręki. Nie zależy mi wtedy na mega ostrych, dopieszczonych zdjęciach, ale o to by oddać nastrój chwili. Mieć pamiątkę po swoich wyprawach, wrócić do nich za jakiś czas, wspomnieć nastrój, emocje, ciszę…

Mogę się dzielić

Tym razem ani nie na rowerze, ani nie na nogach. Jeździłem wieczorową porą po okolicy samochodem i raz po raz zerkałem w stronę zachodu. Nad samym horyzontem było sporo chmur i nie wiedziałem, czy pozostaną szare, czy może nabiorą koloru.

I co? Kilkadziesiąt minut po zachodzie zaczęło nagle robić się czerwono. Ognista czerwień aż rażąca w oczy pojawiła się tuż nad horyzontem. Trwało to krótką chwilę i z powrotem zrobiło się szaro. Jak to dobrze, że wymyślono aparaty cyfrowe. Tymi najcudowniejszymi momentami dnia, wieczoru, mogę się podzielić z Wami.

Zawsze pamiętam

Nawet te kilka kolorowych chmurek sprawia, że czas zachodu słońca jest wyjątkowy. Ja czekam zawsze z utęsknieniem na ten moment i staram się, jeśli nie być w plenerze, to mimo wszystko choćby zerknąć w stronę zachodniego horyzontu. Sprawdzić jak jest dzisiaj. Czy słońce pomaluje nieboskłon, czy nie przebije się przez chmury. A jeśli niebo jest czyste, czy przypadkiem nie pojawi się jakiś zagubiony obłoczek, aby zabarwić się na złote lub pamarańczowe barwy. Zawsze o tym pamiętam.

Kontemplacja na bezdrożach

Piątek. Po południu było co prawda sporo chmur wysokiego piętra, ale tak naprawdę to nie zawsze zwiastują one kolorowy zachód słońca. Jechałem na rower, więc wziąłem ze sobą na wszelki wypadek aparat. Po kilku kilometrach, im bliżej słońce miało do horyzontu, niebo zaczęło przybierać coraz to piekniejsze barwy.

Jednak najpiękniej miało być dopiero po zachodzie. To wtedy niebo dosłownie zapłonęło czerwienią i pomarańczem. W te pędy zjechałem na jakowąś polną drogę, z dala od zabudowań, aby to tam kontemplować ten oszałamiający widok.

To mi się nie znudzi

Motyw, który nigdy mi się nie znudzi. Widok, który za każdym razem z lubością podziwiam i się nim delektuję. Są dwa okresy w roku, kiedy słońce zachodzi pomiędzy kościołem, a kaplicą w Górze Ropczyckiej. Kiedy tylko pogoda dopisuje (i nie zapomnę), staram sie uchwycić ten dla mnie niesamowity widok.

Ustawiam się w odpowiedniej odległości, kilka kilometrów od budowli, na aparat zakładam teleobiektyw i czekam, aż słońce schyli się ku horyzontowi. Taka perspektywa sprawia wrażenie bardzo dużego słońca.

FOT. WITOLD OCHAŁ POWIAT ROPCZYCKO-SĘDZISZOWSKI GÓRA ROPCZYCKA

Wiatr niesprzyjający

Wahałem się, czy w ogóle wyjeżdżać z domu rowerem, kiedy wieje z prędkością do trzydziestu kilometrów na godzinę. Takie chuchro jak ja mógłby zdmuchnąc jeden mocnieszy podmuch wiatru, a broda robiła by tylko jako żagiel. Wcale nie uśmiechało mi się oglądać świata z poziomu przydrożnego rowu.

Było to jednak silniejsze ode mnie i nawet nie było tak źle, a jako gratis dostałem poniższe wspaniałe widoki o zachodzie słońca.

Zaniedbane

W ubiegłym roku trochę je zaniedbałem. Swoją drogą jak skrzętnie policzyłem – byłem tam w ciągu ostatnich pięciu lat około 80 razy lub więcej i w zasadzie za każdym razem warunki były inne od poprzednich. Powstało tam tak wiele ujęć, że zastanawiam się nad wydaniem albumu poświęconego tylko temu miejscu.

Poniżej zdjęcia z jednego wieczoru. Z tym, że dwa pierwsze w pastelowych barwach, zrobione punktualnie o zachodzie słońca, a dwa kolejne czterdzieści minut później. Tak że, jak widać nawet podczas jednego pleneru można zrobić zgoła odmienne od siebie zdjęcia. Wszystko zależy od światła 🙂

A tu załapała się dodatkowo koniunkcja Jowisza i Wenus 🙂

FOT. WITOLD OCHAŁ POWIAT ROPCZYCKO-SĘDZISZOWSKI AKACJE NOCKOWA

Dziś już wiosna (meteorologiczna)

Na termometrze było cztery stopnie na minusie. W takiej temperaturze moje rękawiczki chronią mnie przez około godzinę, może półtorej.To zależy czy wieje. Później już ich nie czuję i rozmrażam dopiero w domu pod prysznicem.

Wczoraj wieczorem, jak zobaczyłem co się dzieje na niebie, wsiadłem na moje dwa kółka i pojechałem przed siebie. Jazda w tak miłych okolicznościach to zapewniam, podwójna przyjemność. Nawet zapomina się o mrozie.

Zaczyna się marzec i to dziś mamy pierwszy dzień meteorologicznej wiosny. Czyż pogoda nie jest faktycznie wiosenna? Czyściutkie niebo (no przynajmniej w południowej połówce kraju), temperatura zaraz wzrośnie powyżej zera i te świergolące już od piątej rano ptaki!

Już nie padało

Sobota. Cały dzień było zimno, wiał wiatr oraz kilka razy padał deszcz i sypał śnieg. Na sam wieczór się polepszyło, bo został tylko ziąb i wiatr 😉 Wyciągnąłem rower i pojechałem z nadzieją, że wieczorem już nie zmoknę. Udało się, a w gratisie dostałem te piękne warunki na niebie. Kilkanaście minut przed zachodem słońca rozpogodziło się, a na niebie zagościły optymistyczne kolory.

Białe nie jest białe

Kiedy jeszcze leżał śnieg, początkiem miesiąca wybrałem się na niezobowiązujący spacerek po wieczornym trzeszczącym mrozem śniegu. Było już po zmroku, ale jak wiadomo, to tę porę do zdjęć lubię najbardziej. Niepozorne niebo i niby biały śnieg o tej porze nabierająy niezwykłych kolorów. Śnieg łapie kolory od nieba i bliskiego otoczenia. Biały nigdy nie jest biały, wszystko zależy od światła jakie nas otacza.