Piątek. Po południu było co prawda sporo chmur wysokiego piętra, ale tak naprawdę to nie zawsze zwiastują one kolorowy zachód słońca. Jechałem na rower, więc wziąłem ze sobą na wszelki wypadek aparat. Po kilku kilometrach, im bliżej słońce miało do horyzontu, niebo zaczęło przybierać coraz to piekniejsze barwy.
Jednak najpiękniej miało być dopiero po zachodzie. To wtedy niebo dosłownie zapłonęło czerwienią i pomarańczem. W te pędy zjechałem na jakowąś polną drogę, z dala od zabudowań, aby to tam kontemplować ten oszałamiający widok.




Rower w ogniu. Pięknie!
PolubieniePolubione przez 1 osoba