Cud techniki PRL-u

Czerwony maluszek, przez polne drogi mknie! Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem tego czerwonego fiacika stojącego w szczerym polu! Było już po zachodzie, kiedy wracałem z pleneru i coś czerwonego wyłoniło się zza rzepaku. Wyłonił się też kawałek Nepomucena, kapliczki stojącej przy polnej drodze. Nie zwlekając rozstawiłem statyw i oto mamy cud techmiki PRL-u w przepięknych okolicznościach przyrody!

Świętujemy!

No dobra, zaczynamy świętować. Co prawda w tym roku mało wypadło dni wolnych od pracy, ale cieszmy sie tym co mamy. Spędźmy te święta w spokoju i zdrowiu. Tyle teraz na świecie zawirowań, więc życzę nam wszystkim, abyśmy mogli żyć w świecie, gdzie jesteśmy pewni jutra. Gdzie nie musielibyśmy się martwić o naszą i bliskich przyszłość. Życzę zrowia i miłych spotkań w rodzinnym gronie.

Elementy ruchome

Zakupy? Przejażdżka? Trening? Nie wiem, ale na sam widok tego pana zrobiło mi się zimno. Jak lubię jeździć na rowerze, to z zasady nie ruszam się z domu jak jest poniżej 6°C, a jak wieje wiatr, to ani tyle. W rezultacie od listopada do marca wsiadam tylko na rowerek stacjonarny.

Kiedy jednak zobaczyłem rowerzystę jadącego odległą drogą, już wiedziałem w którym dokładnie miejscu chcę go uchwycić. Oczyma wyobraźni widziałem tę kompozycję – ostatnie promienie słońca, które ledwo przeciskało się przez chmury i oświetlony kolarz pomiędzy dwoma bliźniaczymi drzewkami. Lubię, jak ruchome elementy fajnie mi się ukłądają w kadrze 😉

Chwila zawahania

Trójka przedszkolaków wahała się, czy w tak cudnych okolicznościach przyrody iść do przedszkola, czy jednak pójść na wagary. Trudny wybór, bo z jednej strony wiedziały, że pani przedszkolanka wymyśla fajne gry i zabawy i na pewno weźmie je też na podwórko. Ale z drugiej strony beztroskie hasanie po polu pełnym śniegu bez niczyjego nadzoru podobało im się bardziej.

Sala zabaw z mnóstwem zabawek kusiła, ale z drugiej strony miały to na codzień, a samodzielnie wymyślone zajęcia kuszą bardziej. Zerknęły do tyłu i zobaczyły mnie. Chwila zawahania i…. pobiegły wcale nie w stronę przedszkola, ale na niekończące się białe pole pełne miękkiego puchu.

Przypomniało mi się od razu, jak to za dziecięcych lat, może nie chodziło się na wagary, ale zimą wracało się do domu bardzo długo, mimo że do domu było może z pół kilometra. Zawsze znalazło się coś fajnego do roboty. Bitwy śnieżkami, budowanie baławana czy igloo, zjazdy na workach wypchanych śniegiem, ślizganie się po lodzie na zamarzniętych rowach lub rzece. Wracało się oblepionym śniegiem, który zamarznięty ciężko było zdrapać z ubrań, więc w domu zostawały spore kałuże, kiedy ten zaczynał się topić.

Jesienne artefakty

Kiedy tylko w niedzielę przestało padać, ubrałem moje wyjściowe buty i pojechałem do lasu. Nie czułem się tam do końca komfortowo, bo był mały tłumek grzybiarzy, no ale przecież las to nie moja własność i każdy może sobie po nim spacerować. Nawet to wskazane jest. Każdy każdemu zagladał do koszyka, ale ze mną był mały problem, bo zamiast koszyka dyndał mi u szyi aparat.

Mimo chłodu i wiatru w lesie panowało przyjemne ciepełko, a wiatr skutecznie rozpraszały drzewa. No sama przyjemność – iść niespiesznie i szukać sobie kadrów.

Ten czerwony liść zwrócił moją uwagę, bo nie spadł jak inne na ściółłkę, a postanowił wylądować na paproci.

Na ogrodzeniu młodnika zawesił się liśc z… przyklejonymi resztami drugiego mniejszego liścia. Jak normalnie jakieś wykopalisko z odciśniętym śladem 😉

Hm… trochę wstyd, ale to jedyny grzyb, którego zauważyłem. Ale za to jaki fotogeniczny 🙂

Ten pień po ściętym drzewie zwrócił moją uwagę ze względu na czuprynkę, która na nim wyrosła.

Każda minuta wykorzystana

Miło zobaczyć w dzisiajszych czasach taki obrazek. Jakbym przeniósł się o kilkadziesiąt lat wstecz. Mam jednak bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony chciałoby się, aby te czasy nigdy nie przeminęły, ale z drugiej – nie wspominam ich dobrze. Non stop było coś do zrobienia, często ponad siły dziecka. Nie miałem zbyt dużo czasu dla siebie, na zabawę, na hobby. Może dlatego teraz sobie to odbijam… i każdą minutę wolnego czasu wykorzystuję na swoje pasje i zainteresowania…

Las prawie tropikalny

Dawno nie byłem w lesie i postanowiłem to naprawić. Powietrze było rzeźkie jak na maj, ale już za kilka dni prognozowane są cieplejsze dni. Ptaki dawały przepiękne koncerty, a komary skutecznie nie pozwalały zatrzymać się bez ruchu na dłużej niż kilkanaście sekund. Ale takie uroki majowego lasu i brałem je z „dobrodziejstwem inwentarza”, bez wyjątków 🙂

Na zdjęcia wybrałem cudowny kawałek lasu porośnięty wysokimi paprociami, które pięknie mi się mieniły do porannego słońca. Chodząc między nimi i oganiając się nieustannie od komarów można było się poczuć jak w tropikalnym lesie. Tylko chłód przypominał, że to nasze Podkarpacie.