Pociecha przy plusze

Jak tylko obicia przestaną boleć, otarcia się zagoją, a zwichnięty paluszek, naderwane stawy i wiązadła przejdą zabieg, wracam na rower. Co tam jedna wywrotka, każdy musi przez to przejść :).

Będę miał teraz okazję pokazać zaległe fotki, bo nowe przez najbliższe dni nie powstaną.

Poniżej maki, które znalazłem podczas przejażdżki w jeden z zachmurzonych i ponurych i mglistych dni podczas długiego weekendu. Taka mała kępka, a tak bardzo ucieszyła.

Po długim czasie

Nie pamiętam, kiedy to ja ostatnio fotografowałem zachód słońca. I kiedy ostatnio pojechałem na miejscówkę samochodem, nie rowerem. Kiedy ostatnio użyłem statywu do zdjęć…

Tak bardzo pochłonęła mnie spontaniczna fotografia rowerowa, i tak przyzwyczaiłem się do starej poczciwej lustrzanki, że miałem problem z ustawieniem parametrów na drugim aparacie 🙂

Warunki wczoraj wieczorem były przecudowne, a ja zagubiony w falujących na wietrze polach jęczmieniach stałem i podziwiałem te bajkowe okoliczności przyrody.

Nie zapomnę długo

Wiedziałem, że wcześniej czy później trafię na pełne maków pole. Wiedziałem, a może tylko miałem taką nadzieję. W piątek niespodziewanie moje pragnienie się spełniło. Byłem w trasie rowerowej od rana, a dookoła były same mgły. Pole maków i przejaśnienia przyszły równocześnie.

Powiem tylko tyle, że zdjęcia z pewnością nie oddają tych emocji, kiedy jest się tam na żywo. Zbocze góry, a dookoła w gratisie przepiekne widoki. I ta unosząca się mgła i nieśmiało wyglądające słońce. Nie zapomnę tego aż do pierwszych oznak Alzheimera.

Widok rzadki

Na wszelki wypadek zawsze wrzucam aparat do sakwy. Nawet, kiedy jadę w środku dnia i światło z pewnością będzie nieciekawe. A nuż trafi się jakiś ciekawy kadr. Taki, że żałowałbym że nie udało się go uwiecznić.

Może to będzie jakowaś kapliczka, może pojedynczy mak rosnący przy drodze, może strachy na sarny poustawiane rządkiem w polu, a może tak już rzadko spotykany widok zwożenie siana luzem na przyczepie…

Tematyka kolejowa

Tematyka kolejowa wraca na łamy bloga. Ostatnie ujęcie pociągu we mgle przypomniało mi o jedenym z moich ulubionych tematów zdjęć. Nie dawniej jak tydzień temu po południu zapakowałem aparat w sakwę i podjechałem w okolicę torów.

Na miejscu dostałem wręcz zawrotu głowy od tych żółtych kwiatków rosnących na nasypie kolejowym. Po jednej i po drugiej stronie. Mimo chłodu (tak, tak – maj był zimny 😉 ) postanowiłem czekać na pociąg. Spędziłem tam ze czterdzieści minut i doczekałem się. I pociągu i dwóch szynobusów. A na deser, już w innym miejscu pędzącej z zawrotną prędkością samej lokomotywy.

Morze mgieł i żółta kulka

W weekendową sobotę postanowiłem przywitać wschód słońca. Nie wiedziałem, gdzie mnie zastanie. Po prostu jeszcze przed świtem wsiadłem na rower i jechałem przed siebie. Z okolicznych wzgórz dane mi było podziwiać cudowną żółtą kulkę wyłaniającą się zza horyzontu spowitego morzem mgieł. Widok jak dla mnie wręcz hipnotyzujący.

Emocje, zapach i dźwięki

Nie ma nic niezwykłego na moich zdjęciach. To zwykłe obrazki, jakie spotykam na swoich rowerowych ścieżkach. Polna droga, jakich wiele. Drzewa, obsiane pola. Zbłąkana sarenka zdziwiona widokiem człowieka na takim odludziu. Czasem jakaś kapliczka spotkana przy polnej drodze.

Być może nie ma się czym zachwycać, nad czym zatrzymać na dłużej. Dla mnie jednak każda fotka wiąże się z cudownymi chwilami przeżytymi w łączności z przyrodą. Z uwiecznionymi emocjami, zapachem, dźwiękiem.

Miejsca przypadkowe

Poranne fotografowanie wchodzi w grę tylko w weekendy, w ciągu tygodnia w miarę możliwości staram się tak planowac jazdę rowerem, aby zahaczyć o zachód słońca. Przy fotografowaniu z roweru fajne jest to, że nigdy tak do końca nie wiadomo, gdzie mnie zastanie zachód słońca. Czasami są to przypadkowe miejsca, innym razem, jak tutaj, takie, które fotografowałem już wiele razy. I fajne jeszcze jest to, że można się szybko przemieszczać, a co za tym idzie fotografować w miejscach nieco oddalonych od siebie.

Błoto do zeskrobania

Sobota, jak ja nie mogłem się jej doczekać. Spragniony kręcenia. Spragniony fotografowania. Spragniony ciszy, spokoju i samotności. Poranne ciepłe dwanaście stopni zachęcało do aktywności. Brak zachmurzenia i piękne słoneczko od samego świtu. No i najważniejsze – okoliczności przyrody.

Dziewięćdziesięciokilometrowa trasa obfitowała co prawda tym razem w piaszczyste drogi, błota i dawno nie używane leśne ścieżki, ale od czasu do czasu lubię i takie urozmaicenia. Nie lubię tylko mycia roweru po tym wszystkim, ale błoto trzeba było zeskrobać 🙂