Widok nie częsty

Dawno nie było deszczu, więc mogłem swoje dwa kółka zabrać na polne drogi, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Tu, w swojej najbliższej okolicy. I udało mi się odkryć całkiem urocze miejsce z przebarwionym drzewem i pasącymi się krowami. Dwie krowy uwiązane na łańcuchu, a nie w stadzie to momo wszystko dość rzadki widok w naszych czasach.

Zdawać by się mogło patrząc na minę krowy ze zdjęcia numer jeden, że i widok samotnego rowerzysty z zaczepionymi sakwami i dziwnym urządzeniem przy oku nie jest zbyt częsty w tej okolicy.

Oczarował ją dżajant

Kontuzja kolana. Zbliżał się weekend, a we wrześniowe weekendy przecież ja łażę po lasach w nadziei na spotkanie z jeleniami albo jakowąś inną dziką zwierzyną. Tymczasem nie mogłem przejść bez bólu więcej niż kilkadziesiąt metrów. Na szczęście w piątek po południu zaczęło się trochę poprawiać, ale ja chcę do lasu na kilka godzin co najmniej!

Może na rowerze kolano nie będzie bolało… Nie pozostało nic innego, jak zawieść do lasu rower, zabrać aparat i liczyć na spotkanie z jeleniami. Pierwszy trafił się już na samym początku drogi, ale zanim ogarnąłem technikę szybkiego zatrzymywania, zeskakiwania i odpalania aparatu, jelenia dawno nie było. Nauczony doświadczeniem resztę drogi jechałem z włączonym, dyndającym u szyi aparatem. Tylko wtedy to już jakoś żadna zwierzyna się nie pokazywała.

Ale… w końcu trafiła się dostojna łania. Stała na skraju lasu i spoglądała na mnie z zainteresowaniem. Jestem pewien, że oczarował ją mój żółty dżajant 😀

Zrobił mi poranek

Sarny. Kiedy nie ma pogody, na niebie nimbo, one zawsze uratują sytuację. Jest sfotografowana sarna, wyjazd udany 😉 To taki nasz żarcik z kolegą, kiedy wymieniamy się wrażeniami po wyjazdach w plenery.

Tutaj jednak sarny przeszły same siebie dosłownie i w przenośni. No bo żeby aż takie fikołki prezentować przed obiektywem, to trzeba nie tylko chcieć, ale i umieć. Spisały sie na medal i zrobiły mi ten poranek 😉

Kawałek wykrojony

Jakie miłe zaskoczenie. Spacerując mglistym rankiem po polach trafiłem na parę koni. Ktoś musiał naprawdę bardzo wcześnie wstać, aby je wypuścić na pastwisko, bo słońce wstało kilkadziesiąt minut wcześniej. Zakradłem się z daleka, nie chcąc ich niepokoić i wykroiłem ten cudowny kawałek łąki, na którym się pasły.

Lubi to co ja

Idę ja spacerkiem polną drogą, a tu z naprzeciwka taki oto piesek sobie biegnie. Ja przykucnąłem z aparatem gotowym do zdjęcia, a on przystanął. Ja zrobiłem fotkę, a on odbił w bok. Wołałem, gwizdałem, kiciałem, ale nie zaufał mi na tyle, aby podejść.

Nikogo w pobliżu nie było, piesek pewnie tak jak ja lubi samotne spacery po polnych drogach…

Sielskie życie Krasuli

Czy taka Krasula jedna z drugą nie mają sielskiego życia? Najfajniej to pewnie mają latem. Całe dnie na świezym powietrzu, odświtu do nocy. Trawy pod dostatkiem i tylko wścibskie gzy mącą ich spokój.

W zimie taka krowa dostanie paszę prosto do żłobu. Raz do roku urodzi małego cielaka. Nie musi się o nic martwić, bo nawet jeśli zdrowie szwankuje, to może być pewna, że zostanie sprowadzony weterynarz.

Podczas piątkowej przejażdżki rowerowej zwróciłem uwagę na parę pasących się krów w cudownym wieczornym świetle. Pewnie pochłonięte przeżuwaniem nie zwracały nawet uwagi na te piękne okoliczności przyrody. Jak pisałem wyżej, tylko gryzące gzyzakłócały ich sielankę.

Spotkanie na bezdechu

Sobota. Pogoda niepewna, w każdej chwili możliwe są opady deszczu. Postanowiłem jednak nie siedzieć w domu, tylko tym razem wybrałem się na spacer do lasu. Ostatnio tylko rower i rower, brakowało mi przechadzki, ciszy i obcowania sam na sam z przyrodą.

Wchodząc do lasu, zawsze mam malutką nadzieję na bliskie spotkanie z dziką zwierzyną. Od dawna marzył mi się jeleń, ale taki z porożem pokrytym scypułem, czyli ochronną warstwą skóry porośniętą drobną sierścią.

To zapewne zwykły zbieg okoliczności, ale kilka kilometrów później taki własnie jeleń wyszedł mi na drogę kilkadziesiąt metrów przede mną. Najpierw spacerkiem, bez pośpiechu, nie miał pojęcia o mojej obecności. Potem zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Zrobiłem fotkę i chwilę patrzyliśmy na siebie, po czym pocwałował w ostępy leśne. Dopiero wtedy nabrałem powietrza w płuca, bo przypomniało mi się, że przez te kilkadziesiąt sekund w ogóle nie oddychałem 😉

Zmora w lesie

Czy spacer po lesie w lipcu może być przyjemny? Odpowiedź jest jednoznaczna – jeśli nie ma bąków i gzów, to jak najbardziej tak. W niedzielny rzeźki i chłodny poranek, w ramach regeneracji po długiej trasie rowerowej postanowiłem pospacerować po lesie. Dopóki w pewnym miejscu nie dopadły mnie wspomniane „drapiezniki”, było fajnie. Ale i na to znalazłem sposób, zerwałem kawałek gałązki i nieustannie musiałem nią machać nią wokół siebie. Sposób dobry, ale ręka bolała.

Miałem odrobinę szczęścia, bo spotkałem sarenkę, która zechciała mi zapozować między drzewami, zanim zwiała w gęste leśne ostępy. Aaaa… później też odpuściły bąki, tylko wyszedłem na bardziej przewiewny las 😉

Chodzi lisek koło drogi…

Po południu wybrałem się na niezobowiązujący spacer po okolicznych polach Aparat na wszelki wypadek wisiał sobie na szyi i dobrze, bo jakieś 130 metrów ode mnie zauważyłem lisa, który oddawał się polowaniu. Od razu przed oczyma stanęły mi zdjęcia widziane w internecie, jak lis pobija sie do góry i atakuje na gryzonia i zamarzyło mi się takie same.

Odległość była znaczna, ale spróbowałem. Stałem tak z aparatem przy oku i faktycznie – lis wyskoczył w górę i zaatakował jakowegoś gryzonia. Choć kiepskiej jakości, ale udało się zrobić pamiątkowe zdjęcie. Potem spróbowałem podejść nieco bliżej, aby zrobić jeszcze kilka zdjęć, po czym wycofałem się. Nie chiałem przeszkadzać mu w polowaniu. Gdzieś w norze pewnie czekała gromadka małych lisków do wykarmienia.