Błoto do zeskrobania

Sobota, jak ja nie mogłem się jej doczekać. Spragniony kręcenia. Spragniony fotografowania. Spragniony ciszy, spokoju i samotności. Poranne ciepłe dwanaście stopni zachęcało do aktywności. Brak zachmurzenia i piękne słoneczko od samego świtu. No i najważniejsze – okoliczności przyrody.

Dziewięćdziesięciokilometrowa trasa obfitowała co prawda tym razem w piaszczyste drogi, błota i dawno nie używane leśne ścieżki, ale od czasu do czasu lubię i takie urozmaicenia. Nie lubię tylko mycia roweru po tym wszystkim, ale błoto trzeba było zeskrobać 🙂

Zabrakło sarny

W niedzielę korzystając z wolnego dnia już przed świtem wsiadłem na dwa kółka. To nic nowego. Tym razem chciałem zaliczyć miasto wojewódzkie, bo od 18 lat nie jeździłem po nim rowerem. Miasta raczej omijam szerokim łukiem i nie spodziewałem się tam tematu do zdjęć.

Jak bardzo się myliłem! W okolicy torów i przejazdu przez nie, trafiłem na rozległą łąkę, gdzie unosiła się przepiękna mgła podświetlona wstającym słońcem. Moje ulubione temty się skumulowały w jednym miejscu. Wschód słońca, mgła i tematyka kolejowa! Brakowało tam jeszcze tylko sarny 😉

Dlaczego o świcie

Dlaczego lubię odpuścić spanie, zerwać się przed świtem i męczyć się kręcąc na rowerze? Na pewno dla takich widoków jak poniżej. Również dlatego, że zaczynając jazdę przed piątą, mam kilka godzin, kiedy jeszcze większość śpi (zwłaszcza w weekendy), a wtedy jest cisza i spokój oraz znikomy ruch na drogach. Za to dopisuje dzika zwierzyna i ptaki, którym o tej porze dzioby się nie zamykają. Przez te kilak godzin nie myślę o zmęczeniu, ani o niewyspaniu. Liczy się tylko podziwianie przyrody i słuchanie jej odgłosów.

Jak w letargu

Czy żałuję, że w ubiegłym roku nie wykorzystywałem roweru jako pośredniego środka do robienia zdjęć? Nie żałuję, bo wiadomo, że do wszystkiego najlepiej dojść samemu i wtedy to najbardziej cieszy.

W tym roku od wiosny gdy tylko mam taką możliwość wyjeżdżam na rower skoro świt, a najlepiej jeszcze przed świtem. Daje mi to niejednokrotnie możliwość podziwiania tak wspaniałych widoków, że aż sam nie mogę w to uwierzyć. Gdy warun dopisuje, pierwsze dwie godziny jadę jak w letargu. Ocknę się dopiero, gdy ustąpi mgła, czy gdy światło stanie się białe i nieatrakcyjne.

Riverdance

Jadę ja sobie jak gdyby nigdy nic rowerem, dopiero co wstało słońce, a tu na drodze spotykam taką oto koleżankę w tym jakże niesamowitym świetle! Standardowe postępowanie – szybie zatrzymanie, sięgnięcie do sakwy po aparat i oto mamy panienkę w cudownych okolicznościach przyrody.

Ta tu była na tyle miła, że zechciała na odchodnym zatańczyć riverdanca 🙂 A wszystkiemu z łąki obok przyglądał się bociek.

Woalka z mgły

Czy ktoś o zdrowych zmysłach wstaje w niedzielę, dzień wolny o czwartej rano? No chyba tylko ci, co cierpią na bezsenność. Nie! Również rowerzyści i fotografowie. Właśnie dla takich widoków jak poniżej.

Po sobotniej porażce pogodowej, niedzielny poranek przyniósł przepiękne widoki w postaci urokliwych mgiełek. Podmokłe łąki i stawy zostały przyozdobione cieniutką woalką mgły. A słońce i chmury pokolorowały ja na sobie tylko znane kolory.

Mimo wczesnej pory

Po deszczu zazwyczaj jest mgliście. Po ciepłym dniu i chłodnej nocy podobnie. Po kilku dniach pluchy nie mogłem doczekać się lepszej pogody. Rower nie może stać bez ruchu dłużej niż dwa dni! No a takie okoliczności przyrody mimo chłodu i wczesnej pory zachęcają do aktywności na świezym powietrzu z przerwami oczywiście na fotografowanie.

Esploracja oddalona

Niedzielny poranek. Nie robiłem planów na rano, ale sam z siebie obudziłem się po czwartej. Odwróciłem na drugi bok i… już nie usnąłem. To musiał być znak. Wsadziłem rower na samochód i podjechałem kawałek od domu, aby aksplorować coraz to nowe tereny.

Tu na dzień dobry trafił mi się taki cudowny widok. Stawy po żwirowni przykryte warstewką mgły, a na niebie to samo co w wodzie. Niezapomniany widok i motywujący do dalszego poszukiwania piękna natury.

Za dużą mgłą

Dziś pokażę kolejną porcję fot zrobionych podczas wczesnoporannej wyprawy rowerowej. Tak sobie jadąc wąskimi śródpolnymi drogami trafiłem na tak fascynujący widok, że aż mi dech zaprało.

Wyglądające zza koron drzew słońce i mgła stworzyły spektakl tak nieziemski, że zamarłem w bezruchu zapisując ten obraz we własnej głowie, i dopiero po chwili się ocknąłem, aby robić zdjęcia.

Wymiar nierzeczywisty

Możecie być pewni, że do tego rowerowego pleneru będę wracał jeszcze wiele razy. Wyjazd przed szóstą rano i na dzień dobry po kilku kilometrach wspaniałe mgliste klimaty. I tak przez następne dwie godziny. Więcej fotografowałem, niż jechałem. Co kilkadziesiąt metrów zachwycałem się nowymi widokami, bo świat który na codzień normalny, w takich warunkach nabiera bajkowego, wręcz nierzyczywistego wymiaru.