Jakież to były emocje. Dojechałem rowerem na koniec leśneij drogi. Dalej była już tylko polana. A na tej polanie… jakieś 150 metrów ode mnie pasły się łanie! Na trzęsących nogach zsiadłem z roweru, zabrałem aparat i zająłem strategiczne miejsce w rowie. Co tam woda i przemoczone buty!
Jak się okazało, był to dopiero początek przygody. Po kilkunastu minutach jedna z łań nie wiedzieć czemu zaczęła iść w moją stronę. I to nie wolnym krokiem, ale całkiem szybkim, raz po raz zatrzymując się po kęs trawy. Konsternacja, no bo o co może jej chodzić.
Zachowałem jednak zimną krew pstrykając raz po raz fotki. W końcu podeszla już tak blisko, że nie mogła mnie nie zauważyć, a ja już nie miałem siły więcej wstrzymywać oddechu. Zmierzyliśmy się wzrokiem i dostojnym nieszybkim krokiem odbiegła, a za nią stadko.



