Jak najdłużej

Życzyłbym sobie, żebym do późnej jesieni publikował tu tylko zdjęcia zrobione podczas rowerowych eskapad. Żebym ciągle trafiał w takie miejsca, gdzie warto wyciągnąć aparat i odpalić migawkę.

Tak sobie jechać i czekać, aż gotowe kadry pojawią się przed oczyma. Wtedy zatrzymać się, wyciągnąć sprzęt i uwiecznić. Może zatrzymać się na dłużej, rozglądnąć dookoła czy czegoś nie ominąłem wzrokiem. Zdaję sobie sprawę, że przejeżdżając tędy następnym razem znajdę nowe kadry w zupełnie innym świetle.

Nowa dawka jeleni

Pierwszego maja w końcu od samego rana miała być ładna pogoda. O 5:50 zameldowałem się z rowerem na skraju lasu. Temperatura… -3° C. Ale co tam ziąb, już zacierałem rączki (dosłownie 😛 ) na widoki jakie mnie czekały w lesie.

Od samego rana światło było dośc ostre, choć liczyłem na lekkie zamglenie. Jednak kilka spotkań z dzikim zwierzem wynagrodziło i ziąb (dłonie odtajały mi dopiero gdzieś koło ósmej 😦 ) i niewyspanie i wszelkie inne niedogodności.

Ta chwila, kiedy jadę, a przede mną widzę jelenie jest jak narkotyk. Widzę, fotografuję albo i nie, bo wcześniej uciekają, a zaraz potem chcę nową dawkę jeleni 😀

Kulka nad miastem

Wschodzące nad pobliskim miasteczkiem słońce. Motyw fotografowany przeze mnie wiele razy, a jednak za każdym razem inne warunki, inne kolory, inne dźwięki, inne zapachy… inne słońce. Tym razem uchwycone na cudownie pomarańczowym niebie. Niezbyt mocne, na początku nieco zniekształcone na skutek refrakcji atmosferycznej.

To zdecydowanie najpiękniejsza chwila dnia – na sam jego początek. Wszyscy chyba jeszcze śpią, zwłaszcza w dzień wolny od pracy. 5:13 to pora, kiedy normalny człowiek przewraca się na drugi bok… Sam bym to chętnie robił, ale coś mnie gna na te bazludne tereny, aby stamtąd w spokoju podziwiać ten spektakl natury.

Coś się zawsze nawinie

Co mogę napisać… U mnie po staremu. Gdy tylko jest pogodnie staram się wygospodarować nieco czasu, aby powłóczyć się rowerem po okolicy. W tym tygodniu same krótkie, do trzydziestu kilometrów przejażdżki po pracy. Na więcej nie bardzo pozwala czas.

Jeżdżę sobie i obserwuję. Napawam się widokiem budzącej się przyrody i od czasu do czasu robię zdjęcia. Czasem wyjadę tak, aby załapać się na zachód słońca, czasem wcześniej. Zawsze coś tam się nawinie przed obiektyw.

Odrobina szczęścia

Jeden z wczesno wiosennych zachodów słońca. Ten czas, kiedy ptaki dopiero zaczynają doppiero swoje trele. Pola dopiero powoli zaczynają się zielenić. Jest nieco cieplej i chce się spacerować po moich bezdrożach w nadziei na piękny zachód słońca.

Tego wieczoru się nei zawiodłem. Słońce usiłujące się wydostać zza chmur rzucało swoje ciepłe promienie na okolice. Takie chwile nie trwają długo, są ulotne i trzeba być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. I mieć jeszcze trochę szczęścia…

Wiele czasu

Czasem jadę rowerem i nie chce mi się rozglądać za kadrami, ale kiedy jest jeszcze bardzo rano, krótko po świcie, to piękne miękkie poranne świało sprawia, że głowa kręci się dookoła jak sowie, a dłoń sama zaciska na klamce hamulca. I tak niby jadę, niby fotografuję, a czas mija nieubłaganie.

Nim się zorientuję mijają kolejne minuty, kwadranse, godziny. I już mi jest smutno, że blisko do końca trasy. Już zaczynam tęsknić za kolejną rowerową wycieczką. To jest jak nałóg, niby pozytywny, ale kosztuje tak wiele czasu…

Dwie siedemdziesiątki | cz. 2

Weekendowe rowerowanie i kolejne fotki z drogi. Tempo spacerowe, więc był czas na rozglądanie się na boki, a poranne światło tylko dodawało klimatu.

Nie będę zasypywał dziesiątkami zdjęć, a pokaże te które najbardziej mi się spodobały, a więc dzika zwierzyna w postaci grupki danieli i saren, bażancicy i bociana. Do tego kadr z dwoma ciągnikami z podłączonymi siewnikami z pierszymi kwitnącymi rzepakami w tym sezonie! Tak, to już się zaczyna. Niedługo moje pagórki zostaną pomalowane na żółto 😉

Dwie siedemdziesiątki | cz. 1

Za mną intensywnie rowerowy weekend. Dwa razy po siedemdziesiąt kilometrów pół na pół asfalt i szutrowe, leśne oraz polne drogi. Tym razem ruszałem w trasę skoro świt lub prawie skoro. Nastawiałem się nie tyle na wyrobienie kilometrówki, co na zdjęcia i to mi się udało.

Zwłaszcza w sobotę dopisywał zwierz. Wspaniałe spotkanie ze stadkiem danieli (na zdjęciu tylko dwójka, która do ostatniej chwili nie uciekła, przyglądając mi się ciekawie), panią bażantową, która udawała, że jej nie ma i z konikiem polskim. W lasach robi się już zielono, a poranne mgiełki tworzyły klimatyczną atmosferę.

Foty bajkowe

Było zachmurzone. Jeździłem sobie po lesie, a aparat podskakiwał w sakwie. Wtem nad konarami drzew pojawiło się niskie słońce. Aby wyjechać z lasu musiałem pokonać jeszcze dobrych kilka kilometrów. Akurat tuż za lasem była żwirownia, gdzie fajnie byłoby mieć zdjęcia z zachodu.

Wytężyłem łydkę i wpadłem nad wodę w ostatniej chwili. Słońce już chowało się z powrotem za chmury, bo jak się okazało to była tylko niewielka szparka w niebie. Zziajany, podekscytowany tym niesamowitym widkiem, trząsącymi sie rękoma ustawiłem aparat i oto mamy te kilka bajkowych fot.