Chmury skołatane

To chyba najbardziej urokliwe miejsce w całym moim powiecie. A na pewno w mojej wiosce. Znam to miejsce na wylot i wykonałem tam chyba wszystkie możliwe kadry. Jednak ciągle tam wracam, bo tak naprawdę nie sa dla mnie istotne nowe miejsca i kadry, ale abym się dobrze czuł podczas fotografowania. o miejsce ma niepowtarzalny klimat i tam czuję się jak u siebie na podwórku.

Poszedłem tam we wtorkowy wieczór i na dzień dobry (a raczej na dobry wieczór) zrobiłem poniższe trzy kadry. Światło było tak niesamowite, że kolory aż raziły w oczy, jednocześnie będąc mocno stonowane, oświetlone cudownie zblendowanym światłem zachodzącego słońca odbijającym się od skołatanych chmur.

Nauczka

Hm… jak to możliwe, że chwilkę wcześniej nie widziałem ani obłoczka na niebie. To oczywiście magia zachodu słońca. Te najwyższe delikatne obłoczki mogą być podświetlone kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut po zajściu słońca. Tak też było i tym razem.

Już zbierałem zabawki i zacząłem wracać ze smutną miną do samochodu, kiedy niebo zaczęło się robić pomarańczowe, a potem wręcz czerwone. Natura już tyle razy mnie uczyła, żeby nie odpuszczać i zawsze czekać do ostatniej chwili…

Cierpliwe oczekiwanie

Jesienne kolory drzew w połączeniu z cudownym zachodem słońca. Mój ulubiony układ chmur, czyli większość nieba w chmurach, a nad samym horyzontem luka, sprawił ten niesamowity klimat wieczoru.

Tylko dlaczego to wszystko trwa tak krótko? Ale z drugiej strony, gdyby tak było cały dzień, czy nawet przez kilka godzin, to szybko byśmy do tego przywykli. Wyczekiwanie na wspaniałe warunki, cudowne wschody i zachody, to jest to co mnie kręci w fotografii. Jestem cieprliwy, i wiem, że wcześniej czy później znajdę się w odpowiednim miejscu i czasie. A nawet jeśli coś przegapię, to natura powtórzy to za jakiś czas.

Efekt rozmycia

To nie jest tak, że zawsze trafiam na super warunki i najidealniejsze światło do fotografowania. Na zdjęcie składa się wiele składowych. Pierwsze i najważniejsze – bardzo często analizuję prognozy pogody, aby na tej podstawie wywnioskować, czy warto wychodzić w teren. To zajmuje sporo czasu, a i tak nieraz się nie sprawdzają, albo sam świadomie wychodzę podczas gorszej (do zdjęć) aury.

Po drugie wychodzę, wyjeżdżam w teren i oglądam się nieustannie w poszukiwaniu miejscówek, choć tu już mam małe miejsce do popisu, bo całą okolicę znam jak własną kieszeń. Później znajdując się już na miejscu poszukuję ciekawych kadrów. A ukoronowaniem i wisienką jest już postprodukcja kadrów w programie graficznym.

Wtorkowy wieczór – to wtedy natura wynagrodziła moje starania do jak najpiękniejszego jej uwiecznienia. Po zachodzie słońca delikatne chmurki nabrały malinowego koloru, a ja postanowiłem użyć filtru szarego umożliwiającego rozmycie wędrujących poniebie chmur. Myślę, że powstał całkiem fajny efekt, a zdjęcie nabrało dynamiki.

Pogoda i światło

Dwa zdjęcia zrobione w odstępie dziewięciu minut. Wprawne oko zauważy, że co prawda na jednym i drugim światło niesamowicie dopisało, ale jeden od drugiego się różni. Barwy są inne, a dzieli je tylko tych kilka minut. Tą samą miejscówkę można sfotografować w różnych porach dnia, różnych porach roku i podczas róznej pogody i każde zdjęcie będzie inne.

To nie jest kwestia postprodukcji, ani przypadku. Systematyczność, upór i cierpliwość. Dla mnie mniej ważne jest w jakim miejscu się znajdę, a bardziej ważne jakie będą warunki pogodowe i światło. Liczy sie ta krótka chwila, którą uda się uwiecznić. Że mogę się nią później podzielić. Że Ci co przegapili cudowny zachód, zaglądną rano do mojego bloga i patrząc na zdjęcie przeżyją to co ja widziałem na własne oczy.

Odpowiedni moment

Wydawało mi się, że najciekawsze miejscówki blisko domu znam jak własną kieszeń. Jednak o tym drzewku jarzębiny nie wiedziałem, mimo że przejeżdżam codziennie kilkadziesiąt metrów od niego. No ale nie widać go z drogi, albo z tej odległości i pod tym kątem nie wygląda atrakcyjnie.

Zauważyłem je wędrując od zupełnie innej strony któregoś wieczoru w ubiegłym tygodniu. Wieczorne światło było cudowne, a ja musiałem się spieszyć, aby dotrzeć do niego na czas. Liczyła się każda minuta, bo słońce chyliło się ku zachodowi. I chyba fotkę zrobiłem w najbardziej odpowiednim momencie…

Nie odsunęła się

Zacumowałem nad żwirownią. Postanowiłem poczekać, a nuż ciemna chmura się odsunie i nastanie światłość. Nie chciałem marnować czasu, więc przechadzałem się w poszukiwaniu kadrów. I to chyba był dobry pomysł, bo łądniej już nie było. No może już po zachodzie, gdy na kilka chwil królowały fiolety.

Spektakl natury

Jak całe lato niewiele fotografowałem, bo i warunków nie było zbyt często, a i rower pochłaniał sporo czasu, tak w mijającym tygodniu wszystko się odwróciło. Wszystkie sześć wieczorów spędziłem w terenie i trzy razy trafiłem na istny szał na niebie. Z dwóch pozostałych wieczorów również wpadło po kilka zdjęć.

Poniżej fotki ze środy. Plany były zupełnie inne niż fotografowanie, ale na szczęście wziąłem ze sobą aparat, a plany musiały ulec na bieżąco zmianie, kiedy zobaczyłem co się dzieje na niebie. Jak jeszcze chwilę wcześniej wydawało się, że niebo nie zaświeci, tak później na kilkanaście minut wszystko mieniło się kolorami. Pędziłem jak szalony na najbliższą znaną mi miejscówkę i udało się uwiecznić ten spektakl natury.

Osobiste uczestnictwo

Bywa i tak że nawet mnie, można by rzec stałego bywalca wschodów czy zachódów słońca, natura potrafi zaskoczyć. Zaskoczyć oczywiście pozytywnie. Był ostatnio taki wieczór, który zaczynał się całkiem normalnie, ale ja tylko czekałem, aż słońce zejdzie spod chmur i zabłyśnie swoim blaskiem przez swoje ostatnie minuty na nieboskłonie.

Czekałem i miałem nadzieję na fajny spektakl, ale czegoś takiego to nie spodziewałem się absolutnie. Kolory były tak fantastyczne, że przez chwilę martwiłem się, czy matryca aparatu to ogarnie. No bo ludzkie oko, to wiadomo. Matryca poradziła sobie doskonale i oto możemy wszyscy podziwiać ten niezwykły spektakl, w którym dane mi było uczestniczyć osobiście.

Niebo i ziemia świeciły

Co za niespodziewanie cudowny wieczór. Piątek, bo to tego dnia przed zmrokiem, mimo kontuzjowanego kolana wybrałem się w plener. Bardzo ciężko było mi dojść na upatrzone miejsce, ale głód fotografowania pchał mnie do przodu.

Początkowo niebo było takie sobie. Nie spiesząc się upatrzyłem sobie kilka kadrów i niespiesznie fotografowałem. Po chwili słońce znalazło sobie gdzieś tam między chmurami większą dziurę i zaczął się prawdziwy spektakl. Kuśtykając zawróciłem, aby zrobione wcześniej kadry powtórzyć w tym cudownym swietle.

Na te dosłownie kilka minut wszystko aż raziło blaskiem. Niebo i ziemia zdawały się świecić swoim własnym pomarańczowo żółto czerwonym światłem! Poniżej jedno zdjęcie, które doskonale oddaje nastrój opisywanego wieczoru.