Połowa roku za nami

Zawsze uważam, że czekanie na coś jest najfajniejsze. Bo kiedy to coś już nadchodzi, to zaraz jest już po. Ale z drugiej strony wtedy zaczynamy czekać na coś innego i znów jest fajnie. Najpierw czekamy z utęsknieniem na wiosnę. Kiedy już nadejdzie, to szybko przemija, ani się obejrzymy. Póżniej na lato i upalne dni bez deszczu, wiatru. Jednak i lato szybko minie, no to czekamy na piękne kolory jesieni. Ani się obejrzymy, a jesień mija i nadchodzą zimne, wietrzne i mokre dni. No to czekamy na zimę i śnieg. I tu już tak fajnie nie jest. Zima zawsze ciągnie się w nieskończoność. No przynajmniej mnie.

Dopiero co wyczekiwaliśmy z utęsnieniem wiosny, a tu już końcówka czerwca. I pół roku za nami. Trzeba łapczywie chwytać każdy jeden dzień życia, wykorzystać każda wolną minutę na robienie tego co się lubi, bo czas płynie zdecydowanie za szybko.

Otoczenie zadbane

Niektórzy może rozpoznają ten krzyż. Tak, to ten pod akacjami, które tu pokazuję regularnie. Akacje same w sobie są piękne – jeśli chodzi o kształt, położenie – w szczerym polu, przy polnej drodze. Ale to jak zadbane jest miejsce, w którym wyrastają z ziemi i krzyż znajdujący się między nimi również zasługuje na uwagę. Pod każdym względem to miejsce jest wyjątkowe. A najwyjątkowsze jest oczywiście w pięknym świetle. Tutaj jeden z ostatnich letnich wieczorów.

Droga do bajkowego świata

Ostre słońce świeciło aż do samego horyzontu. Na niebie nie było żadnych chmur, a mimo późnej pory żar nadal lał się z nieba. Na polach, w oddali słychać było pracujące maszyny rolnicze. W wiosce znajdującej się w dolinie uparcie ujadał pies. Echo niosło się na okoliczne wzgórze. To wszystko było akompaniamentem dla cykających w trawach świerszczy.

Wyczekałem na moment zrównainia słońca z horyzontem, bo wtedy światło było najfajniejsze. Wijąca się droga asfaltowa, taka jaką najbardziej lubię do przejażdżek rowerowych – pośród pól i mało uczęszczana. Podczas schyłku dnia niczym droga prowadząca do bajkowego świata.

Rudeusz wrócił

Widywałem ją w ogrodzie od kilku dni, ale dopiero wczoraj miałem pod ręką aparat. Nie podchodziłem zbyt blisko, aby jej nie niepokoić, bo zapamiętale zajadała się jakimiś smakołykami (nie mam pojęcia co ona tam o tej porze roku znalazła), a po wszystkim podbiegła do stawu, aby przepić wodą 😉

Kiedy się pojawiła uruchomiły się wróble, które opodal mają swoje gniazda, a tam najprawdopodobniej małe. Próbowały ją pewnie odstraszyć, lecz ona nic sobie z tego nie robiła i w ogóle nie była nimi zainteresowana. No ale skąd wróble mogły wiedzieć, że wiewiórka nie gustuje w małych wróbelkach…

Każda minuta wykorzystana

Miło zobaczyć w dzisiajszych czasach taki obrazek. Jakbym przeniósł się o kilkadziesiąt lat wstecz. Mam jednak bardzo mieszane uczucia, bo z jednej strony chciałoby się, aby te czasy nigdy nie przeminęły, ale z drugiej – nie wspominam ich dobrze. Non stop było coś do zrobienia, często ponad siły dziecka. Nie miałem zbyt dużo czasu dla siebie, na zabawę, na hobby. Może dlatego teraz sobie to odbijam… i każdą minutę wolnego czasu wykorzystuję na swoje pasje i zainteresowania…

Maki przekwitnięte

W ubiegłą niedzielę jadąc na jedną ze swoich rowerowych wypraw natrafiłem na trzy miejscówki z polami pełnymi maków. Odgrażałem się, że wrócę tam z aparatem. I owszem wróciłem. W środę, po trzech dniach. I co zastałem? Tylko pojedyńcze maki. Jak to zobaczyłem, to zrobiło mi sie strasznie smutno, że nie pojechałem tam od razu, tego samego dnia wieczorem.

Szybko jednak sie ogarnąłem, bo przeciez nie ma co rozpaczać, tematów do fotografii mi w sumie nie brakuje. Na otarcie łez trzy smutne zdjęcia przekwitających pojedyńczych kwiatów.

Nałóg pozytywny

Ponieważ nie mam chwilowo czasu na fotograficzne polowanie na wschody i zachody słońca, bo rano śpię, aby zyskać siły na rower, a wieczorem umieram po wyczerpujących wyprawach, dziś wrzucam kilka fotek zrobionych telefonem podczas owych wypraw.

Swoje wycieczki staram się planować mało uczęszczanymi drogami. Kosztuje to trochę czasu nad mapami, ale udaje się odkryć twarde wyasfaltowane drogi prowadzące bardzo widowiskowymi terenami, z dala od cywilizacji, gdzie samochody nie jeżdżą w ogóle, albo bardzo rzadko. Może kiedyś zjadę z asfaltu na polne drogi i do lasu, ale to jeszcze na pewno nie teraz 🙂

Na tych bocznych nieuczęszczanych drogach czuję się najlepiej. Wtedy liczy sie tylko tu i teraz i często okazuje się, że zaplanowana trasa jest za krótka, bo mimo, że dupa boli, nogi odmawiają posłuszeństwa, w żołądku burczy z głodu, a bidony puste, chce się jechać dalej, aby ten stan się jeszcze nie skończył.

W Bieszczadach najpiękniej w czerwcu

Plan był taki, żeby w tym roku w końcu pojechać w Bieszczady. Tak się jednak zafiksowałem na jazdę rowerem, że prawie minął czerwiec, a ja swojego planu nie wykonałem. Trochę mi żal, ale po pierwsze może jeszcze będzie okazja, a po drugie podczas swoich rowerowych eskapad mam pieknych widoków aż nadto. Tym bardziej że wypuszczam się coraz bardziej na górzyste południe.

Pozostały mi fotograficzne wspomnienia z mojego spaceru Bukowym Berdem kilka lat temu. Wiele osób twierdzi, że w Bieszczadach najpiekniej jest jesienią, ja jednak śmiem twierdzić, że jednak w czaerwcu 😉

Pustka

Pewnie takich miejsc jest sporo w okolicy, ale ja wybieram te z dala od zabudowań i ludzi. Udaję się tam, gdzie nie spodziewam się spotkać żywego ducha. Nie jest dla mnie istotne, że robię po raz n-ty zdjęcia w tym samym miejscu. Ważna jest ta konkretna chwila, te konkretne warunki na niebie i ten konkretny klimat. Pustka i cisza dookoła. Ważne, aby móc bez zakłóceń konteplować piękno natury, piękno tych ulotnych chwil, gdy słońce chyli sie ku zachodowi.