Dziś już wiosna (meteorologiczna)

Na termometrze było cztery stopnie na minusie. W takiej temperaturze moje rękawiczki chronią mnie przez około godzinę, może półtorej.To zależy czy wieje. Później już ich nie czuję i rozmrażam dopiero w domu pod prysznicem.

Wczoraj wieczorem, jak zobaczyłem co się dzieje na niebie, wsiadłem na moje dwa kółka i pojechałem przed siebie. Jazda w tak miłych okolicznościach to zapewniam, podwójna przyjemność. Nawet zapomina się o mrozie.

Zaczyna się marzec i to dziś mamy pierwszy dzień meteorologicznej wiosny. Czyż pogoda nie jest faktycznie wiosenna? Czyściutkie niebo (no przynajmniej w południowej połówce kraju), temperatura zaraz wzrośnie powyżej zera i te świergolące już od piątej rano ptaki!

Już nie padało

Sobota. Cały dzień było zimno, wiał wiatr oraz kilka razy padał deszcz i sypał śnieg. Na sam wieczór się polepszyło, bo został tylko ziąb i wiatr 😉 Wyciągnąłem rower i pojechałem z nadzieją, że wieczorem już nie zmoknę. Udało się, a w gratisie dostałem te piękne warunki na niebie. Kilkanaście minut przed zachodem słońca rozpogodziło się, a na niebie zagościły optymistyczne kolory.

Foty z siodełka

Nie wiem jak u Was w innych województwach, ale na Podkarpaciu pogoda była dziś iście wiosenna. 5 do 10 °C, i praktycznie zero wiatru. Może trochę brakło słońca, bo to tylko do czasu do czasu przebijało się przez chmury, ale dzięki temu podczas jazdy miałem piękne świetlne spektakle na niebie. W takim klimacie 50 kilometrów minęło jak pstryknąć palcami 🙂

W taką pogodę grzechem byłoby nie wsiąść na rower i nie udać się na powolną objazdowo – fotograficzną przejażdżkę. Poniżej kilka ciekawszych zdjęć, które udało się zrobić z siodełka.

Zimowy epizod rowerowy

Aż trudno uwierzyć, że wiosna już się kończy. Trwała tak krótko – zaledwie pięć czy sześć dni 😀 Wysokie temperatury i słońce. Jedynie ten srogi wiatr mógł być nieco słabszy. Dziś z powrotem plucha, a od jutra spadek tepmeratur.

Jak wczoraj wspominałem ja od Sylwestra codziennie jeżdże rowerem, a wczoraj zrządzenie losu sprawiło, że wrzuciłem do sakwy aparat. Drugie zrządzenie losu namalowało na niebie niezwykle intensywne halo słoneczne 22°. Nie powinienem patrzeć prosto w słońce, nawet przez ciemne okulary, ale nie mogłem oderwać wzroku! Coś wspaniałego i cudowne zakończenie krótkiego zimowego epizodu rowerowego 🙂

Halo słoneczne 22°, 4.01.2023

To wygląda jak przedwiośnie

Kto by pomyślał, że pierwszy rowerowy wpis pojawi się już w styczniu! Od kilku dni jest tak ładna pogoda, że wyciągnąłem rower i uskuteczniam kilkudziesięciokilometrowe wycieczki. W Sylwestra dwudziestoczteroletni żółty Giant przeszedł na zasłużoną emeryturę, a jego miejsce zajął równie fotogeniczny czerwony Trek, a to tym bardziej zmotywowało mnie do jazdy 🙂

Wracając do anomalii pogodowej – mimo mocnego wiatru, który potrafi wywrócić kolarza, temperatury sięgają 11 °C, a wyzierające słońce zachęca do aktywności na świeżym powietrzu. W najpiękniejszy dzień, czyli wczoraj oczywiście zapomniałem aparatu, ale od czego jest smartfon. Sami zobaczcie – to wygląda jak przedwiośnie! 😉

Zapomina się o wszystkim

Sezon rowerowy pewnie powoli się kończy. Jak jest zimno to nie cieszy mnie aż tak bardzo jeżdżenie na dłuższe wycieczki rowerowe. Właśnie wybiło mi na liczniku sześć tysięcy przejechanych kilometrów, ale najbardziej cenię właśnie te dalekie ponad stukilometrowe wyprawy po nieznanym terenie.

Odkrywanie nowych dróżek, gdzie samochody prawie nie jeżdżą, nowych widokowych miejscówek i zakątków. Wsiadam na rower i jakbym nagle znalazł się w innym świecie. Wszystko zostawiam za sobą. Uczcie bardzo podobne do tego podczas fotografowania. A może tak jest z każdą pasją… jak się robi co się lubi, to zapomina sie o Bożym świecie…?

Rowerem dookoła pasma Brzanki

Takie poranne niespodzianki to ja lubię. Prognozy od tygodnia pokazywały deszczowy weekend, a kiedy dziś rano rzuciłem okiem na prognozy, te nie przewidywały na dziś deszczu! Przynajmniej do późnego popołudnia. Na wszelki wypadek sprawdziłem kilka róznych modeli i zdecydowałem się na wyprawę rowerową.

Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie rowerowa eksploracja okolic pasma Brzanki na Pogórzu Ciężkowickim. Wytyczyłem sobie na pierwszy raz trasę dookoła Pogórza licząc na ciekawe widoki. Z pierwszą częścią trasy nie do końca mi się udało, za to druga była pełna widoków. Pasmo Brzanki i Liwocz na wyciągnięcie dłoni, do tego cudowna pogoda, bo po połowie drogi, chmury się rozeszły i wyszło słońce. Niechętnie zatrzymywałem się, aby robić fotki, ale niektóre punkty widokowe wręcz zmuszały do postoju i wyciągnięcia aparatu.

Na liczniku wybiło 102 kilometry i 1200 metrów przewyższeń (pod górę i tyle samo w dół). Jednak dla takich widoków i poczucia wolności, jakie może dać tylko rower, było warto. Pierwsze koty za płoty, na pewno jeszcze nie raz zabiorę rower w tamte okolice.

W mocnym punkcie

Nic na to nie poradzę, że mój rower w przeciwieństwie to jego pana lubi być fotografowany. Gdzie się nie zatrzymam, aby zrobić zdjęcie, ten wijeżdża mi przed obiektyw. Jedyne za co można go pochwalić, to że ustawia się w mocnym punkcie kadru. Wie o co w tym wszystkim chodzi.

W minionym tygodniu, dacie wiarę, po raz pierwszy byłem rowerem pod akacjami. Aż ciężko mi samemu uwierzyć, że tak długo omijałem to miejsce. Nieopodal przejeżdżałem obok pola pełnego bali. Tego tematu nie mogłem odpuścić i pstryknąłem pamiątkową fotkę. Kolejne zdjęcie powstało tuż przed zachodem. Znalazłem się na szutrowej drodze, a rozproszone przez zarośla słońce cudownie oświetało mój trakt rowerowy. Ostatnie zdjęcie zrobiłem pod potężną lipą, która jest pomnikiem przyrody.

Łącznie w minionym tygodniu pokanałem 414 kilometrów i jeździłem prawie codziennie (poza jednym dniem). Szkoda tylko, że nie było czasu (praca) na dłuższe wycieczki. Trzymam kciuki za dobrą pogodę, aby udało sie jeszcze pokręcić zanim nadejdzie jesienna szaruga.

Jechać czy fotografować…

W ubiegły czwartek były na niebie ładne chmury, więc postanowiłem wziąć ze sobą na wyprawę rowerową aparat. Trasa liczyła sto kilometrów i zaplnaowałem ją po malowniczo położonych górkach zachodzniej strony Pogórza Strzyżowskiego. Wyjechałem kolejno na dziesiąć wzgórz, a suma przewyższen całej wyprawy to 2100 metrów. Niekończąca się historia spinaczek i zjazdów.

I choć kosztowało mnie to wiele, to widoki wynagrodziły mi trud. Nie lubię przerywać jazdy, ale dla niektórych widoków po prostu musiałem. Już nie mogę się doczekać kolejnych pogodnych dni, aby znów wyruszyć na odkrywanie piękna mojej okolicy. Tylko te mieszane uczucia… jechać, czy fotografować.

Nudy nie ma

Są pewnie tacy, dla których to nie jest jakiś mega wyczyn, ale dla mnie jest. W ubiegłym tygodniu udało się przejechać cztery stukilometrowe trasy, w tym trzy po górkach. Żeby ten blog nie stał się blogiem rowerowym, zabrałem na wycieczki aparat i przywiozłem choć te kilka zdjęć, choć jak pisałem, kiedy już czuję wiatr we włosach, nie chce mi się zatrzymywać. Niektóre miejsca i okoliczności przyrody tak mnie jednak zafascynowały, że zsiadłem i uwieczniłem.

Jeśli chodzi o fotografowanie, to obecne lato nie obfituje w mojej okolicy w widowiskowe zachody słońca, nie ma widowiskowych burz i szkwałów. Cieszę się, że udało się reaktywowac stare hobby rowerowe, bo chyba bym sie zanudził w wolnym czasie 🙂

Burze, które szczęśliwym trafem udało mi sięminąc bokiem:

Zamek w Baranowie Sandomierskim:

Tu urzekły mnie widowiskowe chmurki na niebie:

To miejsce zapamiętam na długo, bo prowadziła do niego kilometrowa droga pod górkę z przewyższeniem 150 metrów. Śmierć w sandałach….

Widok na Wisłokę:

Fajna kładka, nie polecam, jeśli ktoś ma lęk przestrzeni 🙂