Burze odległe

Może nic tu takiego nie ma niezwykłego, jak tylko to, że widoczne na horyzoncie chmury, to odległe o grubo ponad sto kilometrów mocno wypiętrzone chmury burzowe. Podczas, gdy w okolicy Rzeszowa było już po konwekcjach, w rejonie Krakowa nadal szalały burze.

Udało się uchwycić dwie wypiętrzone komórki podświetlone zachodzącym za nimi słońcem.

Za daleko

Jak tu dawno nie było tematyki lotniczej, a cały czas mniej lub bardziej, działam w tym temacie. A ostatnio przemknął mi nisko nad domem piekny Boeing B-747. Uwielbiam ten dźwięk i kształt. Może żałuję troszkę, że dosyć daleko mam do lotniska, bo pewnie sporo częściej celowałbym obiektywem w samoloty.

To by mi się nie znudziło

Zorientowałem się, że gdzieś tu nade mną znienacka powstaje chmura opadowa. Wzięła się z niczego, jak było czyste niebo, tak nagle zaczeła tworzyć się chmura. I to chmura pięknie podświetlona niskim słońcem. W te pędy pojechałem na punkt widokowy, aby stamtąd obserwować sytuację.

Niesamowite światło skłoniło mnie nie tylko do fotografowania na szerokim kącie, ale również do wyłuskania moich ulubionych budowli teleobiektywem. Okolica w cieniu, a kilka kilometrów ode mnie rozlane wieczorne światło. Widok jak dla mnie tak cudowny, że mógłbym tam stać i nie znudziło by mi się to zbyt prędko.

Wygrana w totolotka

Gdybym wiedział, że będzie pozowane na tle nieba, to ubrałbym się bardziej odświętnie, zwłaszcze że to niedziela była. Niestety miałem na sobie standardowy strój plenerowy z obowiązkowym gumiakiem w roli głównej.

A okazja była naprawdę niesamowita, bo dawno nie widziałem tak intensywnie czerwonych i różowych barw na niebie. Trwało to kilka minut i zdążyłem zrobić raptem kilka zdjęć, ale zobaczyć coś takiego na własne oczy to jak wygrać los w loterii, a uwiecznić – to już prawie jak wygrana w totolotka 🙂

Jazda dziadkowym tempem

W sobotę i niedzielę doczekałem iście letniej pogody. Bo jak jest już te kilkanaście stopni, to człowiek czuje się jakby to było lato 🙂 W sobotę krócej a w niedzielę udało się wyrwać na prawie sto kilometrów rowerem. Tym sposobem dobiłem w tym roku z kilometrami do 2000 podczas 60 aktywności!

Nie spieszę się podczas moich wypraw. Jadę wręcz żółwim tempem rozglądając się dookoła i obserwując budzącą się do życia przyrodę. Wybieram mało uczęszczane drogi asfaltowe i coraz więcej zjeżdżam na szutry i polne drogi. Od czasu do czasu przystanę, aby zrobić zdjęcie.

Ogień na korbę

Zdecydowanie jeden z piękniejszych zachodów jakie miałem możliwość podziwiać i fotografować w tym roku! I to tak niespodziewanie. Spontanicznie wyskoczyłem na jedną z najbliższych miejscówek, a tu na niebie takie cuda!

Była środa, do zachodu jeszcze nieco czasu, a ja jeździłem na rowerze i spoglądałem raz po raz w niebo i na podgląd zachmurzenia z satelity. Wszystko wskazywało na ciekawe warunki. Docisnąłem korbę, wpadłem do domu po aparat jak po ogień, i długa samochodem pod pobliską kaplpczkę Nepomucena.

Błotniste drogi, szuter i tylko trochę asfaltu

Czwartek zapowiadał się wyjątkowo pogodnie i ciepło. Wsiadłem zatem na rower i ruszyłem odkrywać nowe miejsca. Trasa ułożona w ponad połowie po nowych ścieżkach i pół na pół asfalt z szutrami i polnymi drogami, które jak się okazało są jeszcze bardzo błotniste.

Udało się jednak odkryć kilka nowych ciekawych miejscówek i widokowych tras. Ubłocony rower i ja po kolana, ale przygoda niezapomniana:

Czysty przypadek

Wpadłem na górkę z chmurą kurzu. Chwilę wcześniej fotografowałem nieopodal, ale na sam finał podjechałem na moją ulubioną miejscówkę na Podlasku.

Słońce właśnie zaczynało dotykać horyzontu. Wyszarpałem z torby aparat, rozstawiłem statyw i wycelowałem w słońce. Gołym okiem tego nie widziałem, ale jak się okazało na ekranie aparatu słońce było dokładnie między dwoma nadajnikami telefonii komórkowej oddalonymi o dziesięć kilometrów!

Oczywiście fotografowałem je już między nimi nie raz, ale tym razem, słowo harcerza, to był czysty przypadek! 😉

Skryty horyzont

Co prawda chmur było bez liku, ale coś mnie tknęło, że może znajdzie się jakaś mała luka, z której spłyną widowiskowe promienie… Tym razem zastałem na niebie dokłądnie to, co sobie wcześniej wyobraziłem. Była to szybka akcja. Wysiadłem z auta, zrobiłem kilka kroków, pstryknąłem fotkę i miałem już to co chciałem.

Nie wracam jednak od razu do domu. Postałem, poczekałem bo już nie raz niebo mnie zaskakiwało. Nie tym razem. Wszystko zgasło i już do zachodu horyzont skryty był pod chmurami.

Niebo użycza blasku

Jeden z moich ulubionych odcinków do jazdy rowerem. Pięć i pół kilometra ciągnące się wąską wyasfaltowaną drogą szczytem wzgórza i przez las. Lubię ją włączyć do trasy. Kilka samotnych drzew, kilka kapliczek. Widoki na odległe wzgórza i na nieco bliższe pagórki. Później las – gdzie nie raz spotykam sarny, czasem jelenie i raz dziki.

Tak układam trasy, aby znaleźć się tam w okolicy zachodu słońca. Jadę wtedy niespiesznie podziwiając nie tylko wspomniane widoki, ale i kolorowe niebo użyczające swojego blasku okolicy.