Rok na rowerze

Dzisiaj wpis rowerowo-fotograficzny, bo właśnie mija równiutki rok, jak po przerwie ponownie wsiadłem na rower i od razu stało się to na nowo moją drugą równie ważną, jak fotografia pasją, a w tym sezonie to chyba nawet ważniejszą. Rzadko robię zdjęcia na tych moich wyprawach, ale dzięki rowerowi znalazłem sporo nowych miejscówek, na które być może kiedyś wrócę z aparatem. Koniecznie o moich ulubionych porach wschodu lub zachodu słońca. Jednak fotografowanie w dzień, kiedy jeżdżę jakoś mi nie leży. Pozostaję przy pamiątkowych zdjęciach ze smartfona.

Jeszcze garść statystyk z tego roku: Rowerem pokonałem 5 230 km (to jak z Warszawy do Delhi w Indiach), podczas 116 wypraw, w ciągu ponad 268 godzin. Spaliłem 140 000 kalorii, i wjechałem łącznie 58 800 metrów pod górę i tyle samo w dół. To jakby 6 i pół raza wjechać na Mount Everest.

Swoją drogą ciekaw jestem, jak długo potrwa ta faza 😛

Nałóg pozytywny

Ponieważ nie mam chwilowo czasu na fotograficzne polowanie na wschody i zachody słońca, bo rano śpię, aby zyskać siły na rower, a wieczorem umieram po wyczerpujących wyprawach, dziś wrzucam kilka fotek zrobionych telefonem podczas owych wypraw.

Swoje wycieczki staram się planować mało uczęszczanymi drogami. Kosztuje to trochę czasu nad mapami, ale udaje się odkryć twarde wyasfaltowane drogi prowadzące bardzo widowiskowymi terenami, z dala od cywilizacji, gdzie samochody nie jeżdżą w ogóle, albo bardzo rzadko. Może kiedyś zjadę z asfaltu na polne drogi i do lasu, ale to jeszcze na pewno nie teraz 🙂

Na tych bocznych nieuczęszczanych drogach czuję się najlepiej. Wtedy liczy sie tylko tu i teraz i często okazuje się, że zaplanowana trasa jest za krótka, bo mimo, że dupa boli, nogi odmawiają posłuszeństwa, w żołądku burczy z głodu, a bidony puste, chce się jechać dalej, aby ten stan się jeszcze nie skończył.

Rowerem po okolicy

Wspominałem, że co prawda wożę ze sobą aparat na wyprawy rowerowe, choć rzadko robię zdjęcia. Ostatnio jednak jechałem tak malowniczą trasą, że nie mogłem sobie odmówić zrobienia kilku zdjęć w najciekawszych miejscówkach. Najbardziej ujął mnie widok na południowe zbocza Pogórza Strzyżowskiego z pasącymi się na pierwszym planie końmi, widok na kościół w Sowinie oraz górujący nad doliną Wisłoka – kościół we Frysztaku.

Dziś właśnie stuknęło mi 2000 km przejechanych od początku sezonu, czyli gdzieś od połowy marca. To prawie 100 godzin spędzonych w siodełku podczas czterdziestu wycieczek. Spaliłem 52 tys. kalorii, a przewyższenia to 18 000 m w gorę i 18 000 m w dół. To tak jakbym dwukrotnie wskoczył na Mount Everest 🙂

Parcie na szkło

Taki piękne popołudnie i wieczór, że postanowiłem wziąć rower na spacer. Niekoniecznie jest on przystosowany do szutrowych i polnych dróg ale wiadomo, to tam zawsze są najciekawsze widoki.

Wybrałem między innymi drogę wzgłuż torów, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym i zrobić kilka fotek. Niestety dżajant czuje straszne parcie na szkło i pchał się przed obiektyw do prawie każdego kadru. No co zrobić, ja nie z tych co to własnemu rowerowi by zdjęcia nie zrobili…

Aparat w sakwie

Cieszę się, że w końcu po około pięciu miesiącach przerwy mogłem znowu wsiąść na prawdziwy rower (nie stacjonarny). Mam już za sobą kilka wypraw i trzysta kilometrów na liczniku. A prawdziwy sezon mam nadzieję zacząć od przyszłego tygodnia, bo prognozy zapowiadają kilkunastostopniowe temperatury.

Spokojna głowa, zapasowy aparat praktycznie mieszka w sakwie i w ogóle go stamtąd nie wyciągam. I dzięki temu udało mi się wczoraj wieczorem uwiecznić niesamowity spektakl na niebie. Dziurawa chmura przepuszczała promienie słoneczne tu i tam tworząc fajny klimat. A mój żółty dżajant lubi pozować w takich okolicznościach przyrody 😉

FOT. WITOLD OCHAŁ POWIAT ROPCZYCKO-SĘDZISZOWSKI FOTOGRAFIA KRAJOBRAZOWA SIELEC PROMIENIE ROWER

Oznaki, które mogą cieszyć

Można mieć mieszane uczucia, bo z jednej strony odchodzi powoli lato, ale z drugiej strony czeka nas jeden z najpiękniejszych okresów w roku. Złota polska jesień. Wczoraj jeżdżąc sobie rowerem trafiłem na kilka oznak jesieni i cieszyłem się na ten widok jak nie do końca normalny.

Po pierwsze cudownie przebarwiający się klon na rozstaju dróg, gdzie często robię sobie przystanki:

Tuż za klonem brama zrobiona z drzew rosnących po obu stronach drogi. Jedno z nich nieśmiało zaczęło przybierać jesienne barwy:

Akurat przejeżdżała tamtędy rowerzystka. Wracała z grzybobrania, bo na kierownicy wisiał kosz wypełniony prawdziwkami.

Kolejne jesienne znalezisko na skraju lasu. Tym razem królowały tu rude kolory. Cos pięknego na tle jeszcze zielonych liści innych drzew:

Tu liście zaczęły żółknąć, ale tego koloru nic nie podrobi:

I na koniec co prawda jeszcze nie przebarwione brzozy, ale na polu nawłoci, która zdecydowanie jest symbolem zbliżającej się jesieni:

O rowerowaniu

Dziś trochę o rowerowaniu i moim małym sukcesie, bo właśnie mija dwa miesiące, od kiedy wsiadłem na siodełko po długiej przerwie spowodowanej między innymi zdrowiem i innymi zainteresowaniami (fotografią). Postanowiłem nieco odpuścić fotografowanie na rzecz dwóch kółek. Od tego czasu zdecydowanie rzadziej jeżdżę na plenery, choć stary wysłużony aparat, zawsze jeździ sobie w sakwie, tak na wszelki wypadek.

Pamiętam, że kiedy dwa miesiące temu wsiadałem na rower i przejechałem z dwadzieścia kilometrów, to później już do końca dnia umierałem i nie wstawałem do pozycji poziomej. Dziwiłem się jak jest możliwe jeździć dziesiątki kilometrów i to ze średnimi prędkościami powyżej 20 km/h. Teraz 50 km to spacerek, a ostatnio spróbowałem dobić do setki. Wykręciłem 90 km ze średnią 23 km/h. I wcale potem nie musiałem leżeć do wieczora 😉 Na liczniku już prawie 1500 km i mam w planie kręcić również jesienią.

Jeśli chodzi o zdjęcia, spokojna głowa, staram się kilka razy w miesiącu skoczyć również na zdjęcia, więc fotek nie zabraknie, a te poniżej zrobiłem na powrocie w ubiegły wtorek. Światełko ładnie mi zagrało i rower koniecznie chciał pozować 😉

FOT. WITOLD OCHAŁ POWIAT ROPCZYCKO-SĘDZISZOWSKI FOTOGRAFIA KRAJOBRAZOWA PODKARPACIE SĘDZISZÓW MAŁOPOLSKI ZACHÓD SŁOŃCA WIECZÓR

Po kilku kilometrach

Który to już dzień z rzędu padało? Nie pamiętam. Myślę, że co najmniej czwarty. Kiedy wczoraj wreszcie przestało od razu wsiadłem na rower, tym bardziej, że zdjęcia satelitarne pokazywały możliwość lekkich przejaśnień. Nie zapomniałem na szczęście wrzucić do sakwy starego aparatu, tak na wszelki wypadek.

Już po kilku kilometrach, kiedy wyjechałem poza wioskę i wspiąłem się na wzniesienie widziałem parujące lasy. Wiedziałem, że na skraju lasu mogą na mnie czekać ciekawe warunki. Nie pomyliłem się – para wodna i mięciutkie światło nieśmiało wydostające się zza chmur i z trudem przebijające przez korony drzew zrobiły swoje. Klimat, który można chłonąć godzinami. Trwało to jednak tylko kilkanaście minut, potem słońce zaszło i w dalszej trasie już nie trafiłem na podobne obrazki.

FOT. WITOLD OCHAŁ POWIAT ROPCZYCKO-SĘDZISZOWSKI FOTOGRAFIA KRAJOBRAZOWA PODKARPACIE SZKODNA PARUJĄCY LAS PO DESZCZU

Rowerowe kadry

Kto śledzi moje stories na facebooku wie, że ostatnimi czasy odpuściłem trochę aparat na rzecz dwóch kółek. Jadąc rowerem jednak trafiam czasem na obrazki, których nie sposób nie uwiecznić, choćby smartfonem. Tak właśnie było wczorajszego wieczoru.

Malownicza chmura cumulus, niczym kalafior z pięknym pileusem (forma spłaszczonej chmury występującej nad chmurami cumulus, zdj. nr 2) wisiała sobie na wschodnim niebie, a okolicę malowało zachodzące słońce. Kolejne zdjęcie z Krasulą. Kiedy zobaczyłem ją pasącą się tuż przy drodze nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem jej fotki, tym bardziej że tak wyczekująco patrzyła na mnie pozując niczym zawodowa modelka 🙂