Trójka przedszkolaków wahała się, czy w tak cudnych okolicznościach przyrody iść do przedszkola, czy jednak pójść na wagary. Trudny wybór, bo z jednej strony wiedziały, że pani przedszkolanka wymyśla fajne gry i zabawy i na pewno weźmie je też na podwórko. Ale z drugiej strony beztroskie hasanie po polu pełnym śniegu bez niczyjego nadzoru podobało im się bardziej.
Sala zabaw z mnóstwem zabawek kusiła, ale z drugiej strony miały to na codzień, a samodzielnie wymyślone zajęcia kuszą bardziej. Zerknęły do tyłu i zobaczyły mnie. Chwila zawahania i…. pobiegły wcale nie w stronę przedszkola, ale na niekończące się białe pole pełne miękkiego puchu.
Przypomniało mi się od razu, jak to za dziecięcych lat, może nie chodziło się na wagary, ale zimą wracało się do domu bardzo długo, mimo że do domu było może z pół kilometra. Zawsze znalazło się coś fajnego do roboty. Bitwy śnieżkami, budowanie baławana czy igloo, zjazdy na workach wypchanych śniegiem, ślizganie się po lodzie na zamarzniętych rowach lub rzece. Wracało się oblepionym śniegiem, który zamarznięty ciężko było zdrapać z ubrań, więc w domu zostawały spore kałuże, kiedy ten zaczynał się topić.
