Nie sądziłem, że w tym sezonie będę przeżywał jeszcze te emocje. To bodajże czwarty raz od wiosny, kiedy udało mi się zaobserwować i sfotografować chmurę szelfową. Tym razem nie podążała za nią na szczęście burza, ale tylko nawalne opady deszczu i odrobina gradu.
Jednak emocje, które towarzyszyły mi są nie do opisania. I nieważne, że tego typu konwekcje obserowałem przez ostatnie lata wiele razy – za każdym razem mam tak samo. Obserwuję zbliżającą się komórkę i wypatruję tworzącego się szelfa. Drugim okiem już szukam najlepszego kadru. Raz po raz robię zdjęcia, bo chmura zmienia się z minuty na minutę.
Najpierw z daleka wygląda całkiem niepozornie – ot większa chmurka i jakby sie mogło wydawać odrobinę opadów.

Mija cztery minuty i zaczyna się zarysowywać wyraźny szelf. Wtedy już wiem, że jeszcze moment i znajdzie się on tuż nade mną.

Po kolejnych czterech minutach szelf jest już prawie nade mną i to jest właśnie najlepszy moment na zdjęcie. Chwilę później spadają pierwsze krople deszczu, a ja wmywam się w podskokach do auta.

Ostatnie super. 🙂
PolubieniePolubienie