Wrzesień

Jak to się stało? Jak to możliwe, że już mamy wrzesień? Przecież dopiero co cieszyliśmy się z pierwszych dni wiosny, potem z pełni lata… a jednak. Ale chwila, chwila – przecież meteorologiczne lato wciąż trwa! Może zrobi się nieco chłodniej, ale do jesieni jeszcze daleko. I bardzo dobrze, bo każdy miesiąc ma w sobie coś pozytywnego, także w pogodzie.

Wrzesień to taki miesiąc na granicy – z jednej strony jeszcze lato, z drugiej już lekki przedsmak jesieni. Poranki bywają rześkie, mgły robią się coraz piękniejsze, a wieczorne światło potrafi zaczarować. To też czas, kiedy można jeszcze złapać ostatnie ciepłe dni, a jednocześnie powoli szykować się na jesienne kolory w naturze.

No i umówmy się – wrzesień ma w sobie coś wyjątkowego. Trochę nostalgii, trochę nowego początku (w końcu zawsze kojarzył się ze szkołą), ale też ogrom uroku w codziennych drobiazgach. Taki balans między tym, co było, a tym, co dopiero nadchodzi.

Przed pracą

Wschody słońca robią się coraz późniejsze. Teraz wypadają tuż przed godziną, gdy ruszam codziennie do pracy. Dzięki temu mogę się gdzieś zatrzymać po drodze i przez chwilę nacieszyć oczy ich pięknem.

Tak było chyba w ubiegły wtorek. Rano zaskoczyły mnie na niebie piękne, pasiaste chmury – jakby ktoś specjalnie je namalował, żeby umilić początek dnia. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zrobić kilku zdjęć.

W takich chwilach człowiek aż zapomina, że jedzie do roboty. Czuję się wtedy trochę jak turysta na własnym podwórku – niby codzienna droga, a jednak co rano potrafi zaskoczyć. I to jest właśnie ta mała magia poranków.

Spontan

Dzisiaj chcę wrócić do wodno-mglistych klimatów. Niezwykle klimatyczny i romantyczny wschód słońca nad pobliskim zalewem. Zero wiatru i snujące się mgiełki.

Woda była gładka jak lustro, odbijała pierwsze kolory nieba i wyglądała tak, jakby czas się zatrzymał. Na stawie, o dziwo, nie było wszędobylskich kaczek, które zazwyczaj bezgłośnie pływają po lustrzanej tafli.

Nie szukałem żadnych specjalnych kadrów, po prostu chodziłem brzegiem i obrazy same pojawiały mi się w głowie. Nie wiem, czy to doświadczenie, czy już zaczynam myśleć jak aparat fotograficzny. Nigdy długo nie studiuję otoczenia, a moje zdjęcia to raczej spontaniczne „pstryki”.

Wracam do mgieł

Chwilowo poranne mgły zniknęły. Co prawda poranki nadal bywają chłodne, ale jednocześnie wietrzne i pochmurne. Każda aura ma swój urok, ale ja wracam myślami do tych właśnie mglistych, bezchmurnych poranków z pierwszej połowy sierpnia.

Tym razem moją uwagę przyciągnęły czekające na robotę maszyny rolnicze, spowite we mgle centrum wioski z kościołem, zwykły polny widok oraz niespodziewanie przelatujący tuż obok księżyca samolot.

Moment magii

Doliny spowite we mgłach. Mgły oświetlone wczesnym słońcem. Zimno? Nie, piętnaście stopni i brak wiatru jest całkiem przyjemne. Cisza. Bo jest wcześnie rano. Powietrze pachnie świeżością, jakby świat dopiero co się obudził. A Witek boi się nawet drgnąć, żeby ta bajka nie prysła jak sen. Uśmiecha się tylko pod nosem, chłonąc ten krótki moment magii.

Chodźcie

Lubielibyście pospacerować takimi polnymi drogami w takich warunkach? Dodam tylko, że to po piątej rano – chłodno i sennie. Zachęcam, żeby choć raz na jakiś czas poświęcić się, zerwać z łóżka przed świtem, wybrać sobie jakieś polne drogi z dala od cywilizacji i przejść kilka kilometrów.

Teraz, pod koniec sierpnia i we wrześniu, takich mglistych poranków powinno być sporo. Warto to wykorzystać i nasycić się widokami. Potem jest co wspominać – no serio mówię.

Rudbekia naga

Jedni uważają ją za chwast, ale znamienitą większość z pewnością zachwycają łąki rudbekii nagiej. Ja na takie połacie rudbekii natrafiłem kilka dni temu. Nie miałem pojęcia, że ona tam kwitnie, a kiedy byłem tam kilka tygodni temu, nic nie wskazywało, że wkrótce się pojawi. Albo po prostu nie zwróciłem na to baczniejszej uwagi.

Trafiłem tam podczas mglistego, a jednocześnie słonecznego poranka i widok ten sprawił, że oniemiałem. Zresztą nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz oniemiewam na tego typu widoki.

Wschód nad farą

Fotografowałem sobie niebo przed wschodem słońca, kiedy przyszło mi do głowy, że chyba z tej okolicy jestem w stanie złapać wschodzące słońce nad kościołem farnym w pobliskim miasteczku. Szybki rzut oka na aplikację i faktycznie! Do wschodu zostało jeszcze kilkanaście minut, więc udałem się szybciutko w odpowiednie miejsce i czekałem.

Niewiele się pomyliłem – wystarczyło zrobić kilkanaście, kilkadziesiąt kroków, aby wschodząca czerwono-żółta kula znalazła się dokładnie nad farą. Trzeba było się, jak zwykle w takich momentach, spieszyć, bo słońce wznosiło się szybko i nie wybaczało błędów w kadrze.

Tradycyjnie narobiłem zdjęć od groma, ale tę jedną uznałem za najlepszą. A poniżej kadr w szerszym ujęciu.

Pogryzły

To był dobry weekend. Cztery dni pozwoliły zapomnieć o pracy zawodowej i oddać się uciechom. A co to za uciechy w moim przypadku? Nic się tu nie zmieniło, jedynie ich hierarchia. Przez ostatnie cztery dni na pierwszym miejscu było wędrowanie z aparatem – na własnych nogach, po najbliższej okolicy, po miejscach, które dobrze znam, a ostatnio nieco zaniedbałem fotograficznie.

Poniżej ujęcia z sobotniego, mglistego poranka. Oprócz pięknych widoków nie zapomnę też zmagań z komarami, które uparcie atakowały resztki nieosłoniętego ubraniami ciała – czyli twarz i dłonie.

Róż w niedziele

Po trzech dniach poranków spowitych mgłami, dzisiejszy ranek wyglądał już zupełnie inaczej. Ani śladu po oparach, za to jeszcze przed wschodem słońca na niebie pojawiły się chmurki, co mogło oznaczać tylko jedno – kolorowy spektakl na nieboskłonie.

Tego właśnie się spodziewałem. I nie zawiodłem się – choć widowisko trwało krótko, firmament obdarzył mnie cudownymi barwami, które na moment rozświetliły poranek.

Na polu spoczywały rozsiane bele siana, dodając scenerii rustykalnego klimatu. W tle wznosił się kościół w pobliskim miasteczku, wyglądający tak, jakby czuwał nad całym krajobrazem. A chmury, muśnięte różem i fioletem, układały się w misterny wzór, którego żadne płótno nie byłoby w stanie oddać.