Grążel żółty

Na niebie nie było ani chmurki. Tylko słońce, żółta poświata i czyściutkie niebo. Aż mnie to raziło w oczy. Spróbowałem to uchwycić, między innymi z pięknymi grążelami żółtymi, które pływały tuż przy brzegu.

Potem podjechałem wzdłuż brzegu, chwilami obawiając się wpadnięcia do wody — tak intensywny był ten blask. Wszystko wyglądało jak jakiś sen na jawie, taki lekko rozmyty od światła.

Dwie pobudki

Długi weekend trwa. Za mną dwie pobudki przed świtem tylko po to, aby wsiąść na rower i połączyć jazdę z poszukiwaniami pięknych miejscówek. Co prawda w lecie ciężko o piękne wschody z kolorowymi chmurami, bo albo jest czyste niebo, albo zaniesione gęstymi chmurami.

Liczyłem jednak na mgły, ponieważ miało być dość zimno, więc była szansa, że się pojawią. Owszem, trafiłem na delikatne mgiełki, ale temperatura była oszałamiająca jak na koniec czerwca – cztery stopnie!

Dzikie meandry okolicznej rzeczki jednak zauroczyły mnie na tyle, że na ziąb nie zwracałem większej uwagi, a skupiłem się na zdjęciach i oczywiście na filmie.

Cisza absolutna

Tak to można fotografować. Kiedy już trafiłem w jedno z moich ulubionych miejsc, mogłem tam fotografować w którą stronę chciałem. Dookoła miękkie, rozproszone przez mgły światło, urokliwa polna droga, drzewa, z dala od cywilizacji. Cisza, o którą w dzisiejszych czasach dosyć trudno. Żadnego szumu samochodów czy kosiarek. No wiadomo, wszyscy jeszcze spali, ale tu była cisza absolutna.

Mgła i ziąb

Ten poranek mnie zaskoczył, jeśli chodzi o aurę. Nie spodziewałem się mgieł i aż tak zimnego powietrza. W najzimniejszym miejscu było tylko 4 stopnie na plusie. Przezornie ubrałem się solidnie, bo lepiej później z siebie po kolei ściągać warstwy, niż zmarznąć, a rękawiczki uratowały mi prawie życie.

Słońce wschodziło powoli, jakby też było zdziwione, że musi świecić w takich warunkach. Mgła snuła się po polu facelii z gracją i bez pośpiechu. A ja jechałem rowerem w tym bajkowym klimacie, czując się jak postać z jakiejś baśni – tylko że zamiast rumaka miałem swoje dwa kółka.

Lubisz spać długo?

Czy w weekend lubię wylegiwać się w łóżku? 🛏️ Tak, lubię spać do czasu, aż obudzę się sam z siebie. Czy śpię tak faktycznie? Nie. Jeśli tylko nie pada, zrywam się po trzeciej nad ranem, aby startować w drogę rowerem równo, albo i przed wschodem słońca🚴. Nie inaczej było w miniony weekend. I choć tym razem żadnych mgieł nie było, a światło było takie sobie, udało się po drodze zajechać nad jeziorka i zrobić te kilka zdjęć.

Standardy

Zimno i owszem. Buty przemoczone od trawy – tak. Ostatnio staje się to u mnie standardem. Wszystko przez te chłodne poranki. Ale jak jechać na rower, to tylko o świcie. Bo jazda, jazdą, ale jazda w takich warunkach i przy takim świetle – to już wyższy lewel turystyki rowerowej 🙂

Jedni  wstają na ryby, ja na rower. I tak sobie człowiek kręci zziębnięty, ale szczęśliwy, że miło spędził poranek, w ciszy, spokoju i bez ruchu na drogach.

Za gęsta

Tym razem mgła przerosła nawet moje oczekiwania. Była za gęsta! A przynajmniej nad stawem, gdzie liczyłem na zdjęcia. W tym miejscu była miejscami tak gęsta, że niebo zlewało się z wodą. Nawet kaczki pływające kawałek od brzegu były ledwo widoczne.

To jeden z tych poranków, kiedy człowiek niby się cieszy, bo „mgiełka była”, ale jednak jest trochę rozczarowany… Człowiek stoi, wytęża wzrok, kaczki giną we mgle, a zdjęcia… no cóż, bardziej impresjonistyczne, niż mogłem oczekiwać 🙂 Ale i tak było warto – dla samej ciszy i klimatu chociażby.

Niech

Już niecierpliwie czekam na kolejny taki poranek. Poranek z mgłami i słońcem. Może być zimny jak ten ze zdjęć – to mi nie przeszkadza, mogę się grubiej ubrać. Byle warunki były tak magiczne jak wtedy.

Nie będzie mi przeszkadzać też wszechobecna wilgoć i rosa, ani to, że nogi będę miał mokre po kolana, a buty i skarpetki całkowicie przemoczone. Ani to, że rower będzie potrzebował gruntownego mycia, a kompletnie wypłukany ze smaru łańcuch – ponownego nasmarowania. Tylko niech takie warunki nastaną.

Ciągnie nad wodę

Woda. Lubię fotografować o poranku nad wodą. Co prawda nie mam u siebie zbyt dużych możliwości, bo akwenów jak na lekarstwo, ale jednak są – i ciągnie mnie nad nie. A kiedy jest jeszcze nieco mgły, to już nic więcej od życia nie potrzebuję. Te chwile, mimo nieraz zmęczenia wynikającego z wysiłku związanego z dotarciem tam rowerem, ładują energią na cały dzień. Ale tylko na jeden, bo kolejnego chciałoby się znów jechać i znów brać udział w tym spektaklu dla jednego widza.

Stoję wtedy nad brzegiem, smartfon w ręce, i patrzę, jak woda mieni się w pierwszych promieniach słońca. Czasem odezwie się kaczka albo zamajaczy sylwetka łabędzia we mgle – jak duch. Krajobraz jest jak niedokończony obraz, który każdego ranka natura maluje na nowo, delikatnymi pociągnięciami światła i pary.

Hipnoza

Chwila, kiedy słońce wychodzi zza horyzontu. To zawsze potrafi mnie zauroczyć, i to niezależnie od tego, w jakich okolicznościach przyrody to następuje. A kiedy wyłania się zza mgły, potrafię wpaść w jakąś hipnozę na te kilka chwil. Czasem zapomnę o fotografowaniu i ocknę się dopiero po chwili.

Zdarza się, że stoję jak zaczarowany, z aparatem w ręku, ale bez naciskania spustu migawki. Bo są takie momenty, kiedy nawet najlepsze zdjęcie nie odda tego, co czuje się na żywo. To trochę jak prywatny spektakl – cisza, zapach wilgotnej ziemi i ten pierwszy promień, który dotyka twarzy jak muśnięcie ciepłej dłoni.