Hipnotyzujące

Poranek nad stawem. Delikatnie prześwitujące przez gałęzie słońce ledwo przebijało się przez lekką mgiełkę unoszącą się w powietrzu. Wyciągnąłem teleobiektyw i poszukałem kilku kadrów pokazujących, jak światło maluje detale.

Spokojna i magiczna chwila. Czas zwolnił, serce uspokoiło tętno po kilkudziesięciu kilometrach jazdy rowerem. Te odbicia w wodzie były hipnotyzujące…

Jeden problem

Najnowsze prognozy pogody wskazują na najbliższe dwa tygodnie bez śniegu. Z dodatnimi temperaturami i zmienną pogodą. Wiatr – bez wiatru, deszcz – bez deszczu, chmury – słońce. No może tego słońca dużo nie będzie, ale miejmy nadzieję, że jednak odrobinę się pojawi.

A jak zmienna pogoda, to szansa, choć pewnie niewielka, na piękne wschody i zachody słońca. Problem jest tylko jeden – jak wschodzi, to ja już jestem w pracy, a jak zachodzi, to ja z niej dopiero wracam…

Jeleń i mgła

Końcówka września. Bezwietrznie, spokojnie, cicho i mgliście. To był poranek, który postanowiłem poświęcić na spacer po lasach i leśnych polanach. Miękkie światło otulało okolicę i mnie samego. Poranna rosa omiatała buty. Gumiaki były od niej czyściutkie, jakbym szedł po wodzie. Podświadomie stawiałem kroki bardzo ostrożnie. Nie chciałem zmącić tej wszechobecnej ciszy.

Wtem, kilkadziesiąt metrów przede mną, bezszelestnie jak ja pojawił się jeleń. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Spacerował, tak jak ja, cicho, samotnie i w zamyśleniu. Czy on też potrafi cieszyć się widokami? Hm…

Minimum sto

Tak, to też listopad, ale jego pierwsze dni. Przymglony, pastelowy poranek nad zalewem. Spacer w ciszy i spokoju, z aparatem na szyi. Bez pośpiechu, w poszukiwaniu kadrów. A te same pchały się przed obiektyw.

W takich warunkach tak to już jest, wracam z minimum setką zdjęć. Pstrykam, choć wiem, że większość pójdzie w kosz. I nie dlatego, że mi się nie podobają. Po prostu nie ma możliwości pokazania Wam wszystkich.

Kościołowe buty

Obudziłem się wcześniej niż zwykle… jak w piosence :). Wyglądnąłem przez okno, a tam już miałem namiastkę tego, co mogło się dziać kilkadziesiąt minut później. Po zmianie czasu była szansa ogarnąć jeszcze krótki spacer przed pracą. Szybko się zebrałem i pod akacje dotarłem w idealnym momencie. A już byłem rozemocjonowany, bo po drodze widziałem, co się na niebie szykuje.

Apogeum kolorów nastąpiło w momencie, gdy wysiadałem z auta. Na nogach miałem buty kosicolowe, więc nie poszalałem z kadrami, musiałem trzymać się utwardzonej drogi, żeby do pracy później nie dotrzeć cały ubłocony. Kilka szybkich ujęć i ze spaceru już zrezygnowałem, bo wiało, a ziąb był niekiepski, a ja na to nieprzygotowany.

Mój nieskromny udział

Dzisiaj zabieram was do lasu. Ale nie takiego zwykłego. Zabieram was do lasu niezwykłego, który swoją magię zyskał dzięki przepięknemu porannemu światłu. Dzięki lekkiej mgiełce i promieniom przebijającym się przez gałęzie drzew, igły i resztki liści.

A przede wszystkim dzięki paprociom, które w tym spektaklu zagrały główną rolę i trzeba im to przyznać, spisały się znakomicie. Wszystko zagrało idealnie, a nieskromnie powiem, że ja też miałem w tym swój udział, bo przypadek sprawił, że znalazłem się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.

Listopadowe skojarzenia

Z czym kojarzy mi się listopad? Właśnie z takimi kolorami jak na poniższych zdjęciach. Głębokie brązy, odrobina złota, zamglone wschody słońca i cisza, która ma w sobie coś magicznego. Z długimi spacerami po zakątkach, gdzie rzadko stąpa ludzka stopa. Z rześkim powietrzem i intensywnymi zapachami natury, potęgowanymi przez wilgoć.

Wiem, że w rzeczywistości listopad często wygląda inaczej, ale zdarzają się w nim i takie dni, a właściwie poranki, jak ten opisany powyżej słowami i pokazany na zdjęciach poniżej.

Każda chwila

W listopadzie, kiedy dzień krótki, a ciemno jest i przed, i po pracy zawodowej, trzeba łapać każdą chwilę względnie ładnej pogody. Nie wyobrażam sobie siedzieć w czterech ścianach w weekend, kiedy nie pada deszcz, bo to właściwie jedyna przeszkoda do wyjścia, i to tylko wtedy, gdy leje naprawdę solidnie. A jeśli prognozy w tygodniu zapowiadają się przyzwoicie, to od czego są urlopy? W końcu po coś się je ma, właśnie na realizowanie swoich zainteresowań i hobby.

A w temacie poniższych zdjęć, to jeden z ostatnich delikatnych poranków z miękkim, subtelnym światłem. Spędziłem go nad zalewem w Kamionce i było dokładnie tak, jak lubię, cicho, spokojnie i z klimatem.

Tylko czerwień

Niedziela rano. Nie mogłoby być inaczej — skoro dzień wolny od pracy, to wiadomo, że nie wyleguję się w łóżku. Co prawda jeszcze wczoraj byłem wykończony po porannych fotospacerach, rowerowej wyprawie i kilometrach biegania, ale po ośmiu godzinach snu obudziłem się jak nowo narodzony. Wystarczyło wrzucić coś na ruszt, wyciągnąć rower i ruszyć w drogę.

Czułem, że przy tak wietrznej pogodzie, jeśli tylko chmury trochę się rozstąpią i pozwolą słońcu się podświetlić, to nie ma innej opcji niż czerwony wschód. I się nie zawiodłem! W takich okolicznościach jechało się naprawdę przyjemnie. No, przynajmniej na początku, bo potem zrobiło się ponuro. Ale co tam — nadal fajnie się jechało.