Członki połamane

Pustkę po wyprawach rowerowych wypełniłem włóczeniem się na zachody słońca i fotografowaniem owadów. Dziś mija dwudziesty piąty dzień mojej abstynencji od dwóch kółek i o dziwo aż tak bardzo mi go nie brakuje. Sięgam jednak myślami naprzód i myślę, kiedy znów uda się wsiąść na rower.

Tymczasem dziś pokażę fotki z ubiegłej niedzieli. Cudownych dwudziestu, może trzydziestu minut, kiedy biegałem w poszukiwaniu kadrów. Chciałym zdążyć przed uciekającymi chmurami. Tak wspaniałego światła mi brakowało. Ono działa na mnie chyba jak lekarstwo na połamane członki 🙂

Wiatr we włosach

Możecie wierzyć albo i nie, ale nic tu nie było aranżowane. Fotografowałem sobie cudowny zachód słońca, kiedy z zachodu nadleciał motoparalotniarz. Zawibrował zegarek. Zerknąłem, a to wiadomość od Bartka, że mnie widzi i że to on.

Ustawienia w aparacie takie jak do fotografowania ze statywu i trzeba było je szybko zmienić. Uwierzcie, nie jest to łatwe jedną ręką i w stresie oraz presją czasu.

A już całkowicie opadła mi szczęka, kiedy tuż nad ziemią zaczął lecieć na mnie (zdjęcie drugie)! Miałem mieszane uczucia, czy fotografować, czy czym prędzej stamtąd zmykać. Bartek uniósł się w ostatniej chwili, a ja pewnie poczułbym wiatr we włosach, gdybym tylko je miał…

Słońce odpowiedzialne

Były kwitnące drzewa, potem rzepak, maki, chabry, a teraz przyszła pora na łany jęczmienia. On potrafi tak odbijać światło, jak żadne inne zboże. Zwłaszcza wieczorem. Dojrzewający, robi się złoty. A gdy jeszcze dodatkwo wieje wiatr, faluje niczym jezioro podczas sztormu.

Tego wieczoru wiatru nie było. Było za to przepiękne światło zachodzącego słońca i to ono jest odpowiedzialne za ten złoty kolor.

Wieź mnie w pola

Mówię do pierwszej żony, wieź mnie w pola, trzeba po ponad dwóch tygodniach zobaczyć, co w trawie piszczy. A konkretnie, co na niebie wieczorem się dzieje. Bez statywu, bo rąk za mało, ale co tam. Lepsze zdjęcie z ręki, niż żadne.

Natura mogła mnie lepiej powitać po długiej nieobecności, ale cieszę się i z tych nielicznych kolorów na niebie, które mogłem podziwiać.

Biała tęcza i poranne mgły

Jest początek czerwca, dwa lata temu. Pewnie weekend, skoro mogę rano pojechać na zdjęcia. Kilknaście kilometrów od domu zastaję cudownie mgliste krajobrazy i po raz kolejny mam okazję podziwiać białą tęczę, która powstaje na wiszących w powietrzu drobinkach wilgoci. Oczywiście do tego potrzebne jest też prześwitujące niskie słońce. Widok tak wspaniały i niesamowity, że każdemu z Was życzę zobaczyć to na żywo.

W oddali tabuny mgły tworzą istną zasłonę na dalsze plany krajobrazu, a wyłaniające się w oddali białe kropki, to owiniete folią bele.

Gałązka na komary

Dwunastego czerwca, ale ubiegłego roku na jednej z moich ulubionych miejscówek trafiłem na piękne wieczorne światło i sporo kopek siana. To wszystko w połączeniu z okazałymi starymi wierzbami zrobiło konkretny klimat.

Chciałoby się tam rozłożyć na jednym ze stogów i czekać na zachód słońca wdychając zapach siana i chłonąc ostatnie promienie słońca. W ręce koniecznie gałązka do odstraszania komarów…