Kiedy minęło

Ach te poranki. Nie wiem po raz który się nimi zachwycam, ale przez ostatnie dni są naprawdę wyjątkowe. Nie wszędzie jest mgła i nieraz muszę się nakombinować gdzie pojechać, ale wcześniej czy później ją znajduję.

Raz na górkach, innym razem w dolinach. Raz prześwituje przez nią słońce, innym razem jest gęsta, że nie widać na kilkadziesiąt metrów. Za każdym jednak razem zachwyca mnie tak samo. Zawsze te pierwsze dwie, trzy godziny od świtu mija mi jak z bicza strzelił, sam nie wiem kiedy.

Alzheimer wymaże

Kontynuując wczorajszy wpis… tuż za wzniesieniem moim oczom ukazał się widok, który prawie że zwalił mnie z nóg, a konkretnie z dwóch kółek. Porzuciłem owe kółka i starłem się uwiecznić ten niesamowity widok, ale uwierzcie, te moje marne próby nie oddają rzeczywistości nawet w połowie.

Ta przestrzeń i falujące mgły oświetlone od tyłu niskim jeszcze słońcem. Ten widok stoi mi przed oczyma do dzisiaj i pewnie zostanie zapisany w neuronach aż po kres moich dni. No chyba, że ten Niemiec… no jak mu tam – Alzheimer dopiero mi go statąd wymaże.

Namiastka

Wydawało się, że tego ranka mgieł nie będzie. Jednak były, tylko nie wszędzie. KIedy wreszcie po kilku podjazdach i zjazdach dostałem się na właściwe wzgórze, tam właśnie mgła była. Niezbyt gęsta i miejscami prześwitywało słońce. Cudowny bajkowy klimat.

A chwilę później, kiedy przejechałem krótki leśny odcinek na samym szczycie pagórka, moim oczom ukazał się widok jeszcze bardziej niesamowity. Jego namiastka na ostatnim zdjęciu, a kolejne już jutro.

Podwójna wartość

W weekend ze swoich wypraw przywiozłem sporo rowerofotek. Miałem nie tylko pełne nogi, ale i ręce roboty. Oprócz kręcenia korbą doszło pstrykanie zdjęć. Odnosiłem wrażenie, że więcej stoję niż jadę.

Jednak grzechem byłoby nie uwiecznić tych widoków. Widoków, które zmieniały się z kilkometra na kilometr. Poniżej chwila po wschodze słońca z zaskakującą kolorystyką. Chwilę wcześniej prawie wyzionąłem ducha, aby szybko wdrapać się na górkę, więc te zdjęcia mają podwójną wartość 😀

Kolory nieboskłonu

Słońce wstało chwilkę temu. Jadę i widzę jak niebo z minuty na minutę robi się coraz bardziej kolorowe. Przyjemny chłodek poranka napędza mnie do aktywności. Potem będzie dużo dużo goręcej.

Wypatruję miejscówki, gdzie mógłbym uwiecznić ten spektakl natury. Spektakl, który wydaje się być tylko i wyłącznie dla mnie. Wszędzie jest cicho i wszyscy jeszcze śpią. Dojeżdżam do obszernej łąki poodgradzanej palikami. To już ostatni moment na utrwalenie tego widowiska. Na łące w gratisie dostaję niskie mgiełki odbijające kolory nieboskłonu.

Bez skutków ubocznych

Te poranne mgiełki potrafią uzależnić. Przestaje być ważny sen, wygoda, ciepełko. Coś wyciąga mnie z łóżka i każe iść lub jechać w teren. Robię zdjęcia, choć podobnych mam już całe mnóstwo. Coś każe mi je robić, uwieczniać to co dzieje się podczas tych poranków. Dobry nałóg nie jest zły. Mam nadzieję, że nie ma po nim żadnych skutków ubocznych…

Być gdzie indziej

Bywają i takie sierpniowe poranki, że mgła jest gęsta i utrzymuje się długo. Słońce jeszcze nie wstało i mam do czynienia z chłodnymi barwami tak zwanej niebieskiej godziny. Nie wiadomo jak szybko pokona mgłę i ozłoci swoim blaskiem zalew.

Zawsze mam dylemat – czekać, czy jechać w inne miejsce. To jest loteria. Nie mogę być w jednym czasie wszędzie, gdzie bym chciał. Trzeba cieprliwie czekać na kolejne piękne warunki i wtedy być w innym miejscu.

Miło zmarznąć

We wtorek było święto. Ale nie święto od jeżdżenia rowerem i fotografowania. Ostatnie dni są tak upalne, że musiałem się skusić na te przyjemne poranne 14°C. Do tego cudowne mgiełki w lesie w okolicy polanek. Coś pięknego.

Nie trwało to czywiście długo, bo temperatura szybko rosła i po dwóch godzinach było ponad dwadzieścia stopni, a chwilę później trzydzieści. Jednak przyjemnie było zmarznąć i pooglądać sobie te widoki. Udało się także zobaczyć dostojnego jelenia, ten niestety nie chciał pozować i czmychnął w las.

Wrzosy już kwitną

W niedzielę nie było w planie dłuższej jazdy rowerem. Dzień wcześniej wpadła setka i raczej nastawiałem się na regenrację, niż kolejną włóczęgę. Jednak, kiedy o szóstej obudziłem się wyspany i wypoczęty już wiedziałem, że chwilę później będę siedział na siodełku i wpadnie kolejne co najmniej sto kilometrów.

Tym razem znaczna część trasy prowadziła przez lasy i fajnie, bo jak się okazało zaczęły już kwitnąć wrzosy! Przez kilka kilometrów miałem je tu i ówdzie przy leśnych szutrach. Poza tym w lesie nadal zielono i nie widać jakichkolwiek oznak jesieni, a na polach jeszcze sporo słoneczników cieszących oko swoim żółtym optymistycznym kolorem.

Kadry poukładane

Przedłużony weekend i długo oczekiwana piękna pogoda motywuje do wypraw rowerowych. Chciałoby sie jeździć codziennie po kilka godzin. Kondycja może by i na to pozwoliła, ale stare kości, w szczególności kolana już niekoniecznie.

Mimo to codziennie staram się wyskoczyć nieco pokręcić i może złapać kilka kadrów. Kadrów, jakby się mogło zdawać zwykłych, jednak uważnie wypatrzonych i poukładanych 😉 Najpiękniej oczywiście o poranku lub przed zachodem, o czym nikogo tu już chyb anie muszę przekonywać.