Zatrzymany czas i urokliwa dolina

Podczas jednej z wypraw trafiłem w leśny zaułek, gdzie pewnie od dawna nie stanęła ludzka stopa. Choć to może wydawać się dziwne, bo przecież prowadziła tu dróżka. Co prawda w pewnym momencie wyglądała tak, jak na zdjęciu nr 1, ale jednak.

Kawałek dalej trafiłem na miejsce o bajkowym wyglądzie. Powalone i zarośnięte mchem stare drzewa sprawiały wrażenie, jakby całe to miejsce zostało zapomniane przez czas.

Wyzwaniem było później wykaraskanie się z tej urokliwej doliny. Pod górę trzeba było wypychać rower. Po chwili w końcu udało mi się wydostać z lasu, gdzie czekał na mnie już zupełnie normalny krajobraz.

Błoto, drzewa i radziecka myśl techniczna

Polne drogi, tu i ówdzie lepkie błotko, samotne urokliwe drzewa i pamiętający jedynie słuszne czasy stary ZIŁ 157, spotkany zupełnie przypadkiem na jakimś placu.

Tak mniej więcej wyglądały moje ostatnie wyprawy rowerowe. Błoto dla treningu równowagi, polne krajobrazy dla ducha, a ZIŁ… no cóż, dla uświadomienia sobie, że mój rower, mimo braku napędu na wszystkie koła, i tak ma większe szanse na dalszą podróż 🙂

Gdzie koła rano niosą

Gdzie też Witku zawędrowałeś na swoim rowerze w ostatnich dniach?

Otóż pogoda była całkiem niezła, ale najbardziej w pamięci utkwił mi jeden z mglistych poranków. Takie właśnie lubię najbardziej – mimo porannego chłodu światło jest wtedy niepowtarzalne. A jeśli do tego dojdą delikatne mgiełki i to miękkie, niziutko rozlane światło… no, to już pełnia fotograficzno-rowerowego szczęścia!

Przedwiośnie na dwóch kołach

Marzec… Niby już nie zima, ale do wiosny jeszcze kawałek. Nie ma zieleni jak w maju, nie ma złotych liści jak jesienią, niby szaro, trochę buro, ale w powietrzu czuć coś nowego – nadzieję!

Bo chociaż przyroda jeszcze się nie budzi, a drzewa stoją gołe, to dni stają się coraz dłuższe, słońce częściej wygląda zza chmur, a powietrze pachnie już inaczej – mniej mrozem, a bardziej obietnicą cieplejszych dni.

Na razie trzeba cieszyć się tym, co jest – ciepłymi promieniami na twarzy, śpiewem pierwszych ptaków i tym, że jazda na rowerze wreszcie nie oznacza odmrażania palców.

Wieczorna rowerowa sielanka

Wtorek to był ten dzień, kiedy po wielu miesiącach jazdy w zimowych warunkach wreszcie można było poczuć mały luksus – dwucyfrową temperaturę! Niby tylko dziesięć stopni, ale po tygodniach marznięcia każdy podmuch ciepłego powietrza wydawał się jak zapowiedź wiosny!

Trzydzieści kilometrów po znajomych trasach, ale w zupełnie nowej odsłonie. Zachód słońca malował świat na złoto, a asfalt lśnił w jego ciepłym blasku, jakby przez chwilę zapomniał, że jeszcze niedawno skuwał go lód. Miejmy nadzieję, że wiosna powoli przejmuje stery – światło wieczorem robi się coraz piękniejsze, a jazda znowu sprawia frajdę bez walki z mrozem. 

Luty jak kwiecień

Czasem luty potrafi zaskoczyć. Środa była jak podróż w przyszłość – zamiast mrozu i śniegu, słońce, ciepło i idealne warunki na rower. Kręciło się aż miło, choć chwilami zastanawiałem się, czy przypadkiem to nie kwiecień 🙂

Pod wieczór las zrobił się magiczny. Złote światło przedzierało się przez drzewa, a ja jechałem jak zahipnotyzowany tym widokiem. Gdyby nie zdrowy rozsądek, pewnie zatrzymywałbym się co kilka metrów na kolejne zdjęcia i wrócił do domu dopiero w nocy 🙂

Spacer przypadkowy

Sobotni wieczór, aparat z podpiętym teleobiektywem gotowy do akcji. Wyruszam na spacer, bo przecież nie usiedzę w domu.

I nagle, jak znikąd – pojawia się rowerzysta. Ale nie byle jaki! Sprawiał wrażenie, jakby jechał pod wiatr z lekkością, jakby to on panował nad naturą, a nie odwrotnie.

Dzięki długiej ogniskowej i spłaszczeniu perspektywy rowerzysta wydaje się znacznie większy, niż jest w rzeczywistości. Był oddalony ode mnie o około 600 metrów, a kościół w tle aż o 2,8 kilometra.

I tak, z zupełnie przypadkowego spaceru powstało zdjęcie, które mogłoby być ilustracją do książki o bohaterskich rowerzystach walczących z wiatrem.

Pojechał do akacji

Ciepło nie było, to w końcu zima, ale przecież ja nie usiedzę w domu. Wsiadłem na rower i postanowiłem przemierzyć kilkadziesiąt kilometrów. Cel? Moje akacje. Nie było mnie tam już od ponad tygodnia, a przecież takie miejsca muszę odwiedzać regularnie.

Niebo pozostawało bezchmurne, dając poczucie przestrzeni i swobody. Jedynie nad południowo-zachodnim horyzontem zawisła delikatna chmura, przypominająca zwiewną firankę rozwieszoną na wietrze. Próbowało przez nią przebić się słońce, rozlewając po horyzoncie ciepłe światło.

Dwie akacje, jak strażnicy przydrożnej kapliczki, trwały na swoim miejscu. Ich powykręcane konary wciąż pamiętały historie, których my już nie znamy. Stanąłem przy nich, odstawiłem rower i przez chwilę po prostu byłem.

Chłód lekki

Niedzielna wyprawa rowerowa miała wyglądać nieco inaczej. Prognozy zapowiadały dodatnie temperatury, jednak rzeczywistość zaskoczyła: termometr wskazał -2°C. Na szczęście, lekki chłód aż tak bardzo nie przeszkadzał w jeździe, a wręcz dodawał jej pewnego uroku.

Słońce przebijało się przez delikatne chmury, tworząc miękkie, złotawe światło. To była ta wyjątkowa aura, która nadawała krajobrazom głębię i niemal malarską jakość. Idealne warunki, by zatrzymać się na chwilę i uchwycić kilka kadrów.

Urzekło mnie stado koni zajadających się sianem, niewielka rzeczka i polna droga, przy której leżał stos gałęzi – ale co to i po co… nie mam pojęcia.

Halo słoneczne | 8.02.2025

Są takie dni, kiedy natura funduje spektakle, których po prostu nie można nie zauważyć. Wystarczy znaleźć się we właściwym miejscu i spojrzeć w górę. Tak było tego dnia – niebo ozdobiło się niezwykłym, świetlistym pierścieniem, tworząc widowisko rzadkie i zachwycające. Halo słoneczne – optyczne zjawisko atmosferyczne – towarzyszyło mi przez całą rowerową trasę, jakby otaczając świat delikatną, niebiańską aureolą.

Mimo zimnego wiatru jechało się lekko i przyjemnie, bo ten widok rekompensował wszystko. Każdy przystanek na trasie pozwalał uchwycić inne oblicze tego fenomenu – raz nad krzyżem, nad samotnym drzewem i oczywiście nad moim rowerem, który ustawił się samym sercu tego świetlistego kręgu.

Takie chwile przypominają, jak niezwykły potrafi być świat, jeśli tylko znajdziemy czas, by spojrzeć na niego uważniej. Wystarczy wyjść z domu, wsiąść na rower i dać się porwać drodze – bo nigdy nie wiadomo, co czeka tuż za zakrętem.