Cisza niedzielnego poranka

Tylko zacząłem jechać, miałem za sobą kilometr, może dwa. Było niewiele po świcie, a na termometrze 2 ° C na plusie. Zatrzymałem się, aby ubrać rękawiczki. Zerknąłem przed siebie, a tam jelonek przebiega przez dorgę. Za nim kolejny, później łania. Szybko wyciągnąłem obiektyw, a tam jeszcze kilkanaście powoli, dostojnie i niespiesznie przechodzących jelonków.

Już mogłem ten wyjazd uznac za udany, a przede mną było jeszcze sporo kilometrów. Ptaki, sarny, zwykłe i niezwykłe widoki. Na codzień nie zwracamy na nie uwagi, ja staram się je wyłuskać z przestrzeni i uwiecznić na zdjęćiach. A to wszystko w cudownej ciszy niedzielnego poranka.

Wiele czasu

Czasem jadę rowerem i nie chce mi się rozglądać za kadrami, ale kiedy jest jeszcze bardzo rano, krótko po świcie, to piękne miękkie poranne świało sprawia, że głowa kręci się dookoła jak sowie, a dłoń sama zaciska na klamce hamulca. I tak niby jadę, niby fotografuję, a czas mija nieubłaganie.

Nim się zorientuję mijają kolejne minuty, kwadranse, godziny. I już mi jest smutno, że blisko do końca trasy. Już zaczynam tęsknić za kolejną rowerową wycieczką. To jest jak nałóg, niby pozytywny, ale kosztuje tak wiele czasu…

Dwie siedemdziesiątki | cz. 2

Weekendowe rowerowanie i kolejne fotki z drogi. Tempo spacerowe, więc był czas na rozglądanie się na boki, a poranne światło tylko dodawało klimatu.

Nie będę zasypywał dziesiątkami zdjęć, a pokaże te które najbardziej mi się spodobały, a więc dzika zwierzyna w postaci grupki danieli i saren, bażancicy i bociana. Do tego kadr z dwoma ciągnikami z podłączonymi siewnikami z pierszymi kwitnącymi rzepakami w tym sezonie! Tak, to już się zaczyna. Niedługo moje pagórki zostaną pomalowane na żółto 😉

Dwie siedemdziesiątki | cz. 1

Za mną intensywnie rowerowy weekend. Dwa razy po siedemdziesiąt kilometrów pół na pół asfalt i szutrowe, leśne oraz polne drogi. Tym razem ruszałem w trasę skoro świt lub prawie skoro. Nastawiałem się nie tyle na wyrobienie kilometrówki, co na zdjęcia i to mi się udało.

Zwłaszcza w sobotę dopisywał zwierz. Wspaniałe spotkanie ze stadkiem danieli (na zdjęciu tylko dwójka, która do ostatniej chwili nie uciekła, przyglądając mi się ciekawie), panią bażantową, która udawała, że jej nie ma i z konikiem polskim. W lasach robi się już zielono, a poranne mgiełki tworzyły klimatyczną atmosferę.

Foty bajkowe

Było zachmurzone. Jeździłem sobie po lesie, a aparat podskakiwał w sakwie. Wtem nad konarami drzew pojawiło się niskie słońce. Aby wyjechać z lasu musiałem pokonać jeszcze dobrych kilka kilometrów. Akurat tuż za lasem była żwirownia, gdzie fajnie byłoby mieć zdjęcia z zachodu.

Wytężyłem łydkę i wpadłem nad wodę w ostatniej chwili. Słońce już chowało się z powrotem za chmury, bo jak się okazało to była tylko niewielka szparka w niebie. Zziajany, podekscytowany tym niesamowitym widkiem, trząsącymi sie rękoma ustawiłem aparat i oto mamy te kilka bajkowych fot.

Jaki rozwój sytuacji

Ów wieczór będę wspominał jeszcze długo. W ubiegłą niedzielę pokazałem trzy zdjęcia, a dziś kolejne trzy. Mimo iż wszystko nie trwało długo, to kolory zmianiały sie bardzo dynamicznie. Ja tylko biegałem fotografując drzewa z kapliczką z różnych stron, różnych odległości i na różnych ogniskowych.

Zapomniałem obadać, czy tam w okolicy nie rośnie rzepak, bo z rzepakiem zdjęcia byłyby fantastyczne. Pozostaje zaglądac tam od czasu do czasu i kontrolować rozwój sytuacji 😉

Burze odległe

Może nic tu takiego nie ma niezwykłego, jak tylko to, że widoczne na horyzoncie chmury, to odległe o grubo ponad sto kilometrów mocno wypiętrzone chmury burzowe. Podczas, gdy w okolicy Rzeszowa było już po konwekcjach, w rejonie Krakowa nadal szalały burze.

Udało się uchwycić dwie wypiętrzone komórki podświetlone zachodzącym za nimi słońcem.

To by mi się nie znudziło

Zorientowałem się, że gdzieś tu nade mną znienacka powstaje chmura opadowa. Wzięła się z niczego, jak było czyste niebo, tak nagle zaczeła tworzyć się chmura. I to chmura pięknie podświetlona niskim słońcem. W te pędy pojechałem na punkt widokowy, aby stamtąd obserwować sytuację.

Niesamowite światło skłoniło mnie nie tylko do fotografowania na szerokim kącie, ale również do wyłuskania moich ulubionych budowli teleobiektywem. Okolica w cieniu, a kilka kilometrów ode mnie rozlane wieczorne światło. Widok jak dla mnie tak cudowny, że mógłbym tam stać i nie znudziło by mi się to zbyt prędko.

Wygrana w totolotka

Gdybym wiedział, że będzie pozowane na tle nieba, to ubrałbym się bardziej odświętnie, zwłaszcze że to niedziela była. Niestety miałem na sobie standardowy strój plenerowy z obowiązkowym gumiakiem w roli głównej.

A okazja była naprawdę niesamowita, bo dawno nie widziałem tak intensywnie czerwonych i różowych barw na niebie. Trwało to kilka minut i zdążyłem zrobić raptem kilka zdjęć, ale zobaczyć coś takiego na własne oczy to jak wygrać los w loterii, a uwiecznić – to już prawie jak wygrana w totolotka 🙂

Ogień na korbę

Zdecydowanie jeden z piękniejszych zachodów jakie miałem możliwość podziwiać i fotografować w tym roku! I to tak niespodziewanie. Spontanicznie wyskoczyłem na jedną z najbliższych miejscówek, a tu na niebie takie cuda!

Była środa, do zachodu jeszcze nieco czasu, a ja jeździłem na rowerze i spoglądałem raz po raz w niebo i na podgląd zachmurzenia z satelity. Wszystko wskazywało na ciekawe warunki. Docisnąłem korbę, wpadłem do domu po aparat jak po ogień, i długa samochodem pod pobliską kaplpczkę Nepomucena.