Pozytywy

Jest siódmy października, a na drzewach wcale nie widać kolorów jesieni. Owszem jest już sporo chłodniej, ale powietrze mimo, że chłodniejsze wydaje się jeszcze całkiem ciepłe. Nawet ten wiatr, który od czasu do czasu powieje mocniej, póki co nie jest przeszywający.

Możemy podziwiać piękne poranki i wieczory. Natura nie skąpi kolorów na niebie. I najfajniejsze, że wschód słońca jest tak późno, nie trzeba się zrywać i można spokojnie pospać prawie do szóstej. W każdej porze roku można znaleźć pozytywy 🙂

Przed wschodem słońca

Niebieska godzina w fotografii. Kiedy się zaczyna? Dokładnie nie wiem, ale na pewno przed wschodem słońca. Lubię wtedy fotografować, bo kolory potrafią zaskoczyć. Może my tego nie dostrzeżemy, bo mózg może działać trochę jak fotoszop dla tego co widzi oko, to matrycy aparatu nie oszukasz. Wychwyci każde światło takim, jakie jest.

Ten poranek nie zachwycał. Ponure, szare chmury od niechcenia przesuwające się po niebie. I mnie mózg oszukał, chciałem wracać bez robienia zdjęć. Stwierdziłem jednak, że skoro jestem pstryknę kilka zdjęć. I tak oto mamy te zadziwiające kolory niebieskiej godziny. Czterdzieści minut przed wschodem słońca.

Najróżowszy poranek

Sobotni poranek był najróżowszym porankiem, jaki mi było dane ostatnimi czasy podziwiać. Zaczęło się grubo przed świtem, ale punkt kulminacyjny różu nastąpił ze dwadzieścia minut przed wschodem słońca.

Nie pojechałem daleko, fotografowałem praktycznie u siebie na podwórku. KIlka kilometrów samochodem, później kilkaset metrów na nogach. Ta urokliwa dolinka nieskalana cywilizacją wegłud mnie jest najpiękniejszym miejscem w moim powiecie.

Prostota i minimalizm

Niektóre zdjęcia są planowane i wyczekane, inne to całkowity spontan i przypadek. Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie. No i miałem ze sobą aparat.

Nic takiego – widziałem z daleka człowieka w traktorze bronującego pole i drugiego zbierającego ostatnie ziemniaki po wykopkach. Jednak kiedy znalazłem się w miejscu, gdzie oni stali się tylko ciemnymi postaciami na tle wieczornego nieba już wiedziałem, że muszę sięgnąć po aparat i że fotki mimo swojej prostoty i minimalizmu będą jednymi z moich ulubionych w tym miesiącu.

Byle do brzasku

Tyle mgieł, co przez ostatni miesiąc nie widziałem przez ostatnie kilka lat, jak fotografuję. Umożliwił mi to oczywiście rower i determinacja, aby wstawać przed świtem, jechać długie kilometry w poszukiwaniu nowych miejscówek. I chociaż nie z każdego wyjazdu przywożę zdjęcia, to i tak zostaje mi satysfakcja z samej jazdy.

Najgorsze są pierwsze minuty jazdy. Kiedy jest zimno, ciemno miawam myśli, czy nie zawrócić do domu. Pierwsze kilometry pokonuję nie za chętnie. Na szczęście zawsze szybko mi to mija, zwłaszcza kiedy zobaczę brzask. Kiedy jeszcze jest ciemno, a już wiadomo, że lada chwila pojawią się kolory, słońce, zrobi się nieco cieplej.

Szczególny sentyment

Nieważne czy rowerem, czy na własnych nogach. Nieważne, czy po lesie czy po polach. Ja muszę być ciągle w ruchu. Nie usiedzę w domu. Mogę sobie na to pozwolić, aby dużo czasu poświęcać swoim zainteresowaniom. I póki mogę, gdyż zdaję sobie sprawę, że nie zawsze tak będzie, bo i nie zawsze tak było, będę to robił jak najczęściej.

Poniżej kilka opwiastek z lasu. O sarnach, które ćwiczyły skoki przez rów, o żurawiach odlatujących do cieplejszych krajów. O zwykłej leśnej polanie, jakich wiele, skąpanej w świetle, jakie mamy tylko poranku. I o brzozach, których biel kory zawsze rzuca mi się w oczy i które darzę szczególnym sentymentem.

To co się kocha

Był czas, że mi się trochę czas poprzestwiał, szedłem spać z kurami, a o piątej byłem wyspany. Czemu by tego nie wykorzystać i przed pracą nie skoczyć na króciótki spacerek o wschodzie słońca.

Nigdy nie będzie mi za wiele tych pięknych widoków, kiedy budzi się dzień. Tej nutki niepewności co czeka mnie za chwilę, kiedy jeszcze jest ciemno. Czy niebo zapłonie kolorami, czy kolory będą raczej przygaszone. Ale to dla mnie nieistotne, najważniejsze aby miło spędzić czas na robieniu tego, co się kocha.

A tym razem dostałem od natury super nagrodę – oglądałem żółciutką kulę słońca wschodząca dokładnie za naszym krzyżem milenijnym.

Jawa czy sen

Tego nie da się dotknąć. Nie da pomacać, powąchać, poczuć. To można tylko zobaczyć. To mgła w połączeniu z promieniami słonecznymi potrafią tworzyć takie hologramy. Widok niby normalny, ale kiedy jest się samemu na polanie w środku lasu i dodamy do tego tę nutkę tajemniczości, niepewności co wydarzy się za chwilę, bo dookoła słychać porykiwania jeleni, wszystko nabiera innego wymiaru.

Troche nierealnego, trochę nie z tego świata. Napływa myśl, czy ja jeszcze śpię, czy mi się to śni, czy faktycznie wstałem przed świtem, pojechałem autem do lasu i szedłem kilometry, aby tu dotrzeć.