Po trzech dniach poranków spowitych mgłami, dzisiejszy ranek wyglądał już zupełnie inaczej. Ani śladu po oparach, za to jeszcze przed wschodem słońca na niebie pojawiły się chmurki, co mogło oznaczać tylko jedno – kolorowy spektakl na nieboskłonie.
Tego właśnie się spodziewałem. I nie zawiodłem się – choć widowisko trwało krótko, firmament obdarzył mnie cudownymi barwami, które na moment rozświetliły poranek.
Na polu spoczywały rozsiane bele siana, dodając scenerii rustykalnego klimatu. W tle wznosił się kościół w pobliskim miasteczku, wyglądający tak, jakby czuwał nad całym krajobrazem. A chmury, muśnięte różem i fioletem, układały się w misterny wzór, którego żadne płótno nie byłoby w stanie oddać.