Bez śniegu, ale z mrozem

Zima w tym roku postanowiła trochę pokombinować. Śniegu brak, za to mróz przyszedł solidny, taki, że rano i wieczorami nos odmawia współpracy, a palce dłoni mimo rękawiczek najpierw zamieniają się w drewniane kołki, a potem rozważają emigrację w cieplejsze rejony kieszeni.

Rower w takich warunkach? No cóż, może i są twardziele, którzy zakładają naście termoaktywnych warstw, smarują twarz kremami i lecą pod wiatr, ale ja postanowiłem dać sobie chwilę luzu. Skoro pedałowanie odpada, to przestawiłem się na inny środek transportu – samochód i własne nogi. Tak oto zimowy fotograf ruszył na łowy.

Udało się upolować całkiem znośny zachód słońca, który wyglądał, jakby ktoś w fotoszopie poszedł po bandzie. Niebo zrobiło się złoto-pomarańczowe, chmury przybrały kształty, których nie powstydziłby się żaden abstrakcjonista, a drzewa w kadrze stały się idealnymi statystami w tym spektaklu natury.

Cierpliwość fotografa

Wieczór to czas, gdy światło łagodnieje, kolory nabierają głębi, a woda staje się lustrem dla nieba. Żwirownia w Czarnej Sędziszowskiej na co dzień nie przyciąga uwagi, ale w odpowiednim momencie zamienia się w malowniczy pejzaż pełen magii.

Wielu z nas pewnie nawet by tego nie dostrzegło, ale fotograf czeka cierpliwie, by uchwycić krajobraz w najbardziej odpowiednim momencie.

Drzewo

Samotne drzewo, stojące nad wodą, wydaje się być niemym strażnikiem tego miejsca. Jego rozłożyste konary wyraźnie rysują się na tle nieba w kolorach od ciepłych odcieni pomarańczu po chłodne tony fioletu i błękitu. Spokój, cisza i lekki powiew wiatru. Żadnych ludzi i żadnych odgłosów cywilizacji. Słońce zaszło kilkanaście minut temu, a świat powoli pogrąża się w mroku.

Pośpiech

Ten zachód słońca był wyjątkowy – ogromna, ognista kula zawisła tuż nad linią horyzontu, a jej blask odbił się w spokojnej tafli wody. Ciepłe odcienie pomarańczu i czerwieni kontrastowały z chłodnym błękitem zmierzchu, tworząc niezwykłą harmonię barw.
Spokój i cisza? Cisza tak, ale nie spokój! Biegłem niczym spłoszony bażant na odpowiednie miejsce, a trzęsącymi się ze zmęczenia dłońmi ledwo utrzymałem aparat. A tu jeszcze trzeba było ochłonąć i uspokoić oddech, żeby zrobić w miarę ostre zdjęcia!

Spacer

Zimowy wieczór, wierzby i płonące niebo. To jedna z tych chwil, kiedy natura maluje własne arcydzieło, a ja tylko naciskam spust migawki. Cisza zdawała się spowijać pola, przerywana tylko szelestem suchych traw. Nic bardziej mylnego – przenikliwy wiatr wywoływał ciarki na całym ciele. A może to ten widok…

Uwielbiam takie momenty – surowe, spokojne, pełne ukrytej energii. Wierzby pamiętające dawne czasy, jakby przysłuchiwały się pożegnaniu dnia. Zachód słońca na tle zimowego, choć bezśnieżnego  krajobrazu ma w sobie coś nostalgicznego, ale i pełnego nadziei. Albo tylko ja to tak odczuwam.

Szybki spektakl

Tego wieczoru niebo było ciekawsze na wschodzie niż na zachodzie. Specyficzny układ chmur sprawił, że to chmury nad wschodnim horyzontem ukazały się w pięknych czerwonych barwach.

Wracałem z przejażdżki rowerowej i w te pędy goniłem na tę polną dróżkę porośniętą starymi drzewami. Pośpiech był wskazany, bo jak to często bywa, spektakl nie trwał długo.