Zima w tym roku postanowiła trochę pokombinować. Śniegu brak, za to mróz przyszedł solidny, taki, że rano i wieczorami nos odmawia współpracy, a palce dłoni mimo rękawiczek najpierw zamieniają się w drewniane kołki, a potem rozważają emigrację w cieplejsze rejony kieszeni.
Rower w takich warunkach? No cóż, może i są twardziele, którzy zakładają naście termoaktywnych warstw, smarują twarz kremami i lecą pod wiatr, ale ja postanowiłem dać sobie chwilę luzu. Skoro pedałowanie odpada, to przestawiłem się na inny środek transportu – samochód i własne nogi. Tak oto zimowy fotograf ruszył na łowy.
Udało się upolować całkiem znośny zachód słońca, który wyglądał, jakby ktoś w fotoszopie poszedł po bandzie. Niebo zrobiło się złoto-pomarańczowe, chmury przybrały kształty, których nie powstydziłby się żaden abstrakcjonista, a drzewa w kadrze stały się idealnymi statystami w tym spektaklu natury.































