Zmiana

Zamiast roweru wziąłem aparat. Poszedłem pieszo polną drogą w poszukiwaniu kadrów. Aparat może i się ucieszył, ale ja… tak się przyzwyczaiłem do fotografowania smartfonem, że ciężka lustrzanka na szyi zaczęła mi ciążyć, nie wspominając już o drugim obiektywie w torbie. W duchu dziękowałem sobie, że nie skusiło mnie, by zabrać jeszcze statyw.

Może to kwestia wieku, a może potrzeba wolności i nieskrępowanego ruchu. Może swobodny spacer stał się dla mnie ważniejszy niż perfekcyjne ujęcie. Tak, przez ostatnie lata trochę się u mnie pozmieniało. Myślę, że teraz rower i spacery są ważniejsze niż samo fotografowanie. Fotografowanie i filmowanie to już tylko dodatek.

A może tak mi się tylko wydaje…

Wymówki

Cieplutki poranek? Niekoniecznie. Sporo osób narzeka, że to lato jakieś takie chłodne, że poranki zimne. Ale przecież żyjemy w klimacie umiarkowanym, a zróżnicowane pod względem termicznym lata to tak naprawdę norma. Raz upałów jest więcej, innym razem mniej. Lato potrafi zacząć się wcześniej, a czasem trochę się spóźnia.

Taki już jego urok – zmienny, nieprzewidywalny, trochę kapryśny. I może dobrze, bo gdyby pogoda była jednostajna i przewidywalna, szybko by się nam znudziła. A przynajmniej mnie.

Jubileuszowy

Dziś zbieranina zdjęć z mojego jubileuszowego, setnego wyjazdu rowerowego, który miał miejsce w ubiegłą sobotę. Sto wyjazdów i prawie pięć tysięcy kilometrów na liczniku.

Na zdjęciach cudownie kwitnący wiesiołek nad jednym z akwenów wodnych w okolicy, jeden ze ślimaków, które nader często spotykam na swojej drodze – muszą widocznie lubić poranne spacery, tak jak ja. Choć spacer po asfaltowej drodze to nie zawsze najlepszy pomysł.

Na okrasę dwa zdjęcia z nieco wcześniejszej pory – takiej, kiedy słońce jeszcze nie wzeszło, a temperatura zdecydowanie nie należała do najprzyjemniejszych.

Niech światło prowadzi

Czy ja na początku lipca narzekałem na brak fajnych warunków do fotografowania? Być może. Ale to już nieaktualne, bo pogoda się naprawiła i co najmniej dwa razy trafiłem rano na piękne mgiełki, a kilka razy – co prawda bezmgielne – ale równie magiczne poranki.

Lipcowe wschody słońca potrafią jednak zaskoczyć, i to pozytywnie. Trzeba tylko wstać odpowiednio wcześnie i dać się poprowadzić światłu.

Krwiodawca

W niedzielny poranek postanowiłem porzucić rower na rzecz własnych nóg i butów. Skoro świt wybrałem się na spacer z aparatem – pora była w końcu odkurzyć lustrzankę, bo leżała zapomniana już od dłuższego czasu. Wschód słońca jak zwykle nie zawiódł, a samotne chwile wśród pól o tak wczesnej porze miały w sobie coś magicznego.

Niestety magia skończyła się szybciej, niż bym chciał. Chwilę po wschodzie obudziły się wszelkiej maści bąki i gzy. Atakowały z każdej strony, nie dając ani chwili wytchnienia.

Zamiast kontemplować naturę, musiałem przyspieszyć kroku,  wymachując gałęzią jak w jakimś dziwnym rytuale odstraszania duchów. Gałązka trochę pomagała, ale i tak przez godzinę czułem się bardziej jak krwiodawca niż fotograf.

Uzależniające

Jadąc polną drogą w takiej mgle, można poczuć lekki niepokój. Niby nie ma ku temu racjonalnych powodów, ale w tej ciszy każdy niespodziewany ruch mimo wszystko wywołuje ciarki na plecach. Ileż to razy zdarzyło się, że niemal spod koła wyskoczył spłoszony bażant albo pokicał zaspany zając. Nie wspominając już o sarnach, które pojawiają się znikąd i przelatują tuż przed kierownicą.

To wszystko ma swój niepowtarzalny urok i coś w sobie uzależniającego. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale jeszcze nie kończę jazdy, a już nie mogę się doczekać, kiedy znów uda się trafić na tak wspaniałe warunki.

Woalka z ciszy

Mgła w dolinie ścieliła się równiutko, jakby ktoś rozłożył biały koc. Mimo innego planu na podróż, trasa momentalnie uległa korekcie, gdy tylko zobaczyłem, co dzieje się w dolinie. Odbiłem we właściwą stronę i po chwili byłem na dole.

A tam… chwilami niewiele było widać – mgła była tak gęsta, że można było się w niej zgubić. Ale bywały też momenty, gdy słońce nieśmiało przebijało się przez chmurę wilgoci, a światło stawało się ciepłe i miękkie – jakby wszystko było przykryte woalką z… ciszy.

Podwójna przyjemność

W czerwcu trafiło się kilka chłodnych i mglistych poranków, ale i w lipcu już co najmniej dwa razy wpakowałem się w podobną aurę. Nie jestem żadnym specjalistą od przewidywania warunków do fotografowania – zresztą chyba nikt nie jest. Owszem, jako fotoamator śledzę prognozy pogody, ale i tak zawsze trzeba liczyć na łut szczęścia. A może przede wszystkim właśnie na niego, a nie na aplikacje…

Tak czy siak, we wtorek trafiły się warunki przecudowne – zarówno do fotografowania, jak i do jazdy rowerem. Taka poranna jazda w lekkiej mgle to zupełnie inna bajka niż kręcenie w środku dnia. Przyjemność jest zdecydowanie podwójna.

Nie myśli się wtedy o niedogodnościach, o bolącym od siodełka tyłku czy strzykających stawach. Człowiek chłonie tę jazdę całym sobą – wzrokiem, nosem, skórą, duszą. Wszystkim.

Rower cierpliwy

Zjeżdżam z górki na dół, gdzie panują mgły. Wjeżdżam w lokalną dróżkę i na dzień dobry mam widok, przy którym czuję, że wjechałem do innego świata. Ten rozproszony, a jednak ciągle oślepiający blask daje po oczach. Kawałek dalej mgła gęstnieje i słońcu nie udaje się już przez nią przebić. Kilkaset metrów i już zupełnie inna bajka.

Jeszcze dalej nie mogłem się oprzeć, aby sfotografować jedynego towarzysza moich wypraw — rower. Zawsze cierpliwy, zawsze gotowy na moje widzimisię, nigdy nie marudzi i nie chce jechać w inną niż ja stronę.