Przed deszczem

W czwartek zapowiadano dobrą pogodę, więc ruszyłem na nieco dłuższą wyprawę rowerową. Zacząłem już po czwartej rano, kiedy było prawie całkiem ciemno i dobrze, bo kiedy kończyłem kilka godzin później po przejechaniu stu trzydziestu kilometrów właśnie spadały pierwsze krople deszczu.

Udało się złapać kilka fajnych kadrów. Dziś pokażę cztery z nich. Pierwsze foto powstało na starcie. Właśnie na niebie pokazywały się pierwsze kolory.

Dwadzieścia kilometrów dalej zauważyłem ciekawe zjawisko na niebie – tak zwana ‚virga’ – opad nie dolatujący do ziemi. A to wszystko cudownie podświetlone promieniami wschodzącego słońca.

Kolejne zdjęcie to sarnia rodzinka. Dwa podrośnięte sarnionka z mamcią. Hasały sobie na łące blisko drogi. Oczywiście zostałem zauważony, ale na szczęśćie zdążyłem wydobyć aparat z sakwy.

Zatrzymałem się, żeby coś zjeść. A tam za krzakami niezwykle wylyzowana koza. Spodobała mi się jej mina, zastanawiam się co ona mówi 🙂

Już setka

Sobotnia wycieczka rowerowa może nie obfitowała w zbyt piękne kadry, bo jeździłem po mniej ciekawym terenie i nie chciało mi się wstać o świcie, ale udało się wypatrzeć kilka kadrów.

Bardziej ucieszyło mnie to, że po płaskim terenie udało się przejechać sto kilometrów, mimo jeszcze nie do końca sprawnej dłoni. Nie tracę nadziei, że jeszcze miesiąc, może dwa i będę mógł normalnie jak człowiek, trzymać kierownicę obiema rękami.

Kałuże do kadrów

Czego można się spodziewać po deszczowym dniu? Dwóch rzeczy – pięknego zachodu słońca i kałuż na polnych drogach. Jedno z drugim bardzo sie lubi i wspaniale komponuje na zdjęciach.

Wyjechałem sobie z domu późnym popołudniem. Po prostu jechałem i nie zastanawiałem się, gdzie zastanie mnie zachód słońca. Traf chciał, że postanowiłem skręcić w polną drogę pokrytą mnóstwem kałuży. A czemu by ich nie wykrozystać do moich kadrów, pomyślałem.

Chwilę to zeszło

Po dwóch dniach deszczu mogłem w końcu w czwartek wybrać się na rower. Warunki nadal nie były rewelacyjne, bo pod wieczór zrobiło się 13 °C. Zmarzłem jak diabli, kiedy zgrzany zatrzymałem się by fotografować zachód słońca.

Było już dośc ciemno, więc musiałem aparat jakoś ustawić na siodełku roweru, aby nie windować czułości i generować niepotrzebnego szumu na matrycy aparatu. To chwilę zeszło, ale i miejscówka fajna i zachód niekiepski 😉

Radość czerpana

Kilka dni temu, bodajże w weeknd trafiłem na bardzo przyjemne warunki do jazdy rowerem i fotografowania. Nieco białych obłoczków, przyjemne ciepło i te leniwe polne dróżki. Mimo, że jeżdżę po okolicy z przerwami już od dawna, to ciągle odkrywam jakieś odcinki, gdzie nigdy nie byłem. Wszystkie niby wyglądają podobnie do siebie, ale to nie o to chodzi. Chodzi o radość czerpaną z przebywania sam na sam z przyrodą. Jej zapachami i dźwiękami.

Mam fajnie

Odnoszę wrażenie, że przypadki rządzą światem. Bo po raz pierwszy wybrałem się gdzieś nieco dalej rowerem po długiej przerwie i od razu trafiłem na tak niesamowite widoki. Tym razem zaskoczyło mnie niebo. Jedna niepozorna chmura i słońce stworzyły przede mną pokaz promieni, które spowodowały u mnie mega radość. W sumie to fajnie mam, że tak nieporne rzeczy potrafią mnie cieszyć 😀

Muśka w rumianku

Przedpołudnie, światło nieciekawe, ale czemu te fotki tak mnie ucieszyły? Bo to pierwsze fotki od ponad miesiąca, jakie zrobiłem podczas przejażdżki rowerowej!

Na razie krótkie dystanse i z rzadka, bo chorej ręki nie za bardzo można używać, ale energia mnie rozpiera!

Wybieram tylko równiutki asfalt, żeby gdzieś znowu nie zaliczyć gleby, jednak kiedy zobaczyłem pole rumianku musiałem odbić na polną drogę. I tam właśnie spotkałem Mućkę. Nie mogłem nie zrobić jej foty w tych pięknych okolicznościach przyrody.

Może być stare

Ostatni dzień maja. Przejażdżka po najbliższej okolicy. Wieczorem, bez pośpiechu i po dróżkach, którymi jeździłem już dzisiątki razy. Te same widoki i te same kadry. Ale czy napewno? Przecież identycznego kadru nie da się zrobić, bo światło nigdy nie jest takie samo jak poprzednio. Nigdy nie zatrzymam się dokładnie w tym samym miejscu. Nigdy nie zauważę tego samego.

Wcale nie trzeba szukać ciągle nowych miejsc, choć to też jest fajne, ale warto zaglądać do tych samych, jeśli to sprawia nam przyjemność.