W samą porę

Budzik na czwartą, ale o czwartej to ja już siedziałem na siodełku. I dobrze, bo fart chciał, abym w odpowiednim momencie dojechał do pola ze słonecznikami. Tam na miejscu oniemiałem, bo słoneczniki słonecznikami, ale niebo! Co działo się na niebie! Kolory zachwycały i w połączeniu z rozkwitniętymi słonecznikami tworzyły niesamowity krajobraz.

Słoneczniki

Coś mi się zażółciło po mojej lewej. Pierwsza myśl, to rzepak. Ale po chwili oświeciło mnie, że to przecież jest czas kwitnienia słoneczników! Odbiłem gdzie trzeba i na szczęście okazało się, że jest ono tuż przy drodze. Pogoda do zdjęć dopisała, bo było zachmurzone, co poskutkowało fajnie rozproszonym światłem i nieco dramatycznym niebem.

150 to dużo

Czy 150 kilometrów to dużo? Na początku mojej przygody z rowerem to i 15 było dużo. Marzeniem było przejechać 40, albo i 50 kilometrów. Wiedziałem jednak, że wcale jakoś specjalnie nie trzeba trenować, a wystarczy jeździć regularnie, a w moim zasięgu będą wyprawy stukilometrowe.

Niezależnie od odległości lubię wszystkie moje trasy i jeżdżę tyle, na ile aktualnie mam ochotę. Jednak najbardziej lubię te całodniowe wyprawy w odległe zakątki regionu.

Wiśniowa
Gogołów
Sowina
Szebnie

Droga wijąca

Na szczęście przerwa od roweru nie musiała być zbyt długa. Po półtora tygodnia wsiadłem z powrotem na siodełko i na dzień dobry trafiłem na bardzo klimatyczny wschód słońca.

Było już godzinę po wschodzie, ale słońce dopiero co wyszło zza chmur wiszących nad horyzontem. Na dzień dobry odbiłem na wijącą się zakrętami polną drogę, która w tym świetle wyglądała wyjątkowo malowniczo.

Na pożegnanie

W weekend musiałem się najeździć rowerem, bo musi teraz nastąpić przerwa techniczna. I tym razem nie chodzi o rower, a o Witka. Mam nadzieję, że będzie ona niezbyt długa i wkrótce powrócę ze zdjęciami. Jeśli nie z nowymi, to na pewno z archiwalnymi.

Tymczasem kilka fot z weekendowych wypraw, podczas których wykręciłem 150 kilometrów po leśnych szutrowych autostradach.