Bocian na akacjach

Co ja przeżyłem, żeby powstało to zdjęcie. Historia jest taka, że mam taką miejscówkę, gdzie z odległości około półtora kilometra widać moje akacje i kiedy stamtąd zerknąłem na nie przez teleobiektyw, zauważyłem siedzącego na nich bociana!

Długo się nie zastanawiając wskoczyłem na siodełko i ruszyłem ile sił w nogach, a najkrótsza droga po wertepach to było prawie cztery kilometry! Przez całą drogę myślałem tylko o jednym, czy zdążę, zanim bociam odleci.

Kiedy po kilkunastu minutach dotarłem na miejsce, z przeciwnej strony nadjeżdżał ktoś na kuadzie. Załamałem się i choć nie miałem wiele czasu, aby zrobić fotki, to jednak się udało! Kuad śmignął pod drzewami, bocian odleciał, ale ja zostałem jednak z fotkami.

Rowerocznica

Przed świtem siedzę już na siodełku rowera. Nad łąkami unoszą się tu i ówdzie mgiełki. Miałem taką nadzieję, że dziś rano będzie epicko. Spieszę jednak nad pobliski zalew i to tam chce przywitać wstający dzień.

Jest 5:37, więc słońce wstało kilkanaście minut temu, ale to właśnie teraz jest kulminacyjny punkt poranka. Najpiękniejsze i najintensywniejsze barwy. Odnoszę wrażenie jakby czas specjalnie dla mnie się zatrzymał. Że ta chwila trwa i trwa.

Pora się ocknąć, bo przede mnę jeszcze prawie sto kilometrów. A to dziś będzie ten dzień, kiedy na liczniku wybije 5 000 km. Lubię takie okrągłe rowerocznice.

Wilgoć i upał

Do południa burze, a po południu znienacka się rozpogodziło i od razu wskoczyło na termometr trzydzieści stopni. I ta ogromna wilgoć. Tak było w ubiegłą sobotę. Idealna pogoda na rower. Zresztą na rower każda pogoda jest idealna, może poza deszczem i śniegiem 🙂 Choć zdarzyło mi się już, że raz w zimie w drodze złapała mnie gołoledź! 🙂

Stada krów spotykałem już nie raz, ale w takim miejscu, na szczycie pagórka i w pięknym świetle? Tego nie mogłem nie uwiecznić.

Wiejskie obrazki z życia wzięte. To jest to za czym się rozglądam jeżdżąc rowerem. Tylko te wyjątkowe kadry w pięknym świetle. Niby nic takiego, a przywołuje wspomnienia z dzieciństwa.

Tak jakoś mi się spodobał ten wesoły wycinek rzeczywistości. Droga, krzyż i złożóne pod nim bele…

Widok na Bramę Frysztacką nigdy nie może się znudzić. Malowniczy przełom Wisłoka.

Międzyburzowe obłoczki

W sobotę przed południem przechodziły u nas burze. Jedna po drugiej. Ponieważ ja mieszkam w dolince, gdzie nic nie widać pozwoliłem sobie wyjechać na punkt widokowy i stamtąd poobserować co dzieje się na niebie.

Najfajniej było, kiedy jedna burza przechodziła, a kolejnej jeszcze nie było. Te kłęby pary wodnej, czy też chmury… nieważne, grunt, że wyglądało to całkiem zjawiskowo.

Chwilkę poczekałem

Zachwycamy się zdjęciami słynnych miejsc na świecie, ale jak ktoś nie lubi bądź nia ma możliwości podróżowania z pewnością znajdzie coś ciekawego i u siebie. Bo moim zdaniem każde miejsce w takich okolicznościach nieba wygląda niesamowicie.

Tego wieczoru nad okolicą zawisła chmura, a ja tylko czekałem, aż zaświeci wspaniałymi kolororami. Wystarczyło troszkę poczekać, aż słońce zejdzie niżej. Samym wieczorem rozpoczął się spektakl natury. Punkt kulminacyjny udało się uwiecznić na pierwszym zdjęciu. To szeroka na trzecią część horyzontu panorama złożona z kilkunastu pojedynczych ujęć.

Już setka

Sobotnia wycieczka rowerowa może nie obfitowała w zbyt piękne kadry, bo jeździłem po mniej ciekawym terenie i nie chciało mi się wstać o świcie, ale udało się wypatrzeć kilka kadrów.

Bardziej ucieszyło mnie to, że po płaskim terenie udało się przejechać sto kilometrów, mimo jeszcze nie do końca sprawnej dłoni. Nie tracę nadziei, że jeszcze miesiąc, może dwa i będę mógł normalnie jak człowiek, trzymać kierownicę obiema rękami.

Do znudzenia

Zła informacja jest taka, że właśnie mija pierwsza połowa wakacji. Dobra jest taka, że przed nami jeszcze dwa cudowne miesiące lata, a później kolorowa jesień. Mnóstwo okazji do spacerów, wypadów rowerowych i fotografowania. Coraz więcej porannych mgieł i pięknych zachodów słońca.

Wolałbym nie przegapić ani jednego wschodu i każdy dzień zaczynać na siodełku roweru z aparatem w sakwie. Równie chętnie każdy wieczór spędzałbym podobnie! Tak do znudzenia, które pewnie nigdy by nie nadeszło.

Kałuże do kadrów

Czego można się spodziewać po deszczowym dniu? Dwóch rzeczy – pięknego zachodu słońca i kałuż na polnych drogach. Jedno z drugim bardzo sie lubi i wspaniale komponuje na zdjęciach.

Wyjechałem sobie z domu późnym popołudniem. Po prostu jechałem i nie zastanawiałem się, gdzie zastanie mnie zachód słońca. Traf chciał, że postanowiłem skręcić w polną drogę pokrytą mnóstwem kałuży. A czemu by ich nie wykrozystać do moich kadrów, pomyślałem.

Chwilę to zeszło

Po dwóch dniach deszczu mogłem w końcu w czwartek wybrać się na rower. Warunki nadal nie były rewelacyjne, bo pod wieczór zrobiło się 13 °C. Zmarzłem jak diabli, kiedy zgrzany zatrzymałem się by fotografować zachód słońca.

Było już dośc ciemno, więc musiałem aparat jakoś ustawić na siodełku roweru, aby nie windować czułości i generować niepotrzebnego szumu na matrycy aparatu. To chwilę zeszło, ale i miejscówka fajna i zachód niekiepski 😉