Śnieg znika, a ja jeszcze wspominam miniony weekend. Wydawało się, że sobota była kulminacją opadów, ale dopiero w niedzielę dosypało naprawdę konkretnie.



Śnieg znika, a ja jeszcze wspominam miniony weekend. Wydawało się, że sobota była kulminacją opadów, ale dopiero w niedzielę dosypało naprawdę konkretnie.



Na chwilkę zapomnijmy o śniegu, deszczu i chmurach i cofnijmy się w czasie o kilkanaście dni. Do słonecznego wieczoru z pięknym, miękkim światłem i pofalowanym terenem, kępą brzóz i sprzętem rolniczym wykonującym ostatnie jesienne obrządki na polach.



Słońce? Jakie słońce? Ano mignęło przez chwilkę. No i powiem tak, w słońcu było całkiem fajniej niż bez słońca, człowiek od razu miał więcej energii.
Szkoda tylko, że trwało to tak krótko. Zanim się człowiek rozmarzył, już chmury zasłoniły niebo.




Jest pięknie, ale mimo wszystko mam nadzieję, że to tylko krótki zimowy epizod. Kilka dni ze śniegiem zupełnie mi wystarczy. Popodziwiać, nacieszyć się bielą, ale jednak wolę dodatnie temperatury. No bo rower, bieganie… jak żyć bez tego?
Biały puch ma swoje zalety, bo robi z okolicy naturalne studio fotograficzne. Każda gałązka wygląda jak rekwizyt, każdy krok skrzypi jak w filmie i człowiek czuje się jakby wygrał losu na loterii pięknych widoków. Jednak ma zdecydowanie więcej wad. Ale to tylko moje zdanie, każdy oczywiście może mieć swoje 🙂



Że co, że co? Że śnieg w listopadzie? Nie, to nie ma nas co dziwić. W naszym klimacie w pogodzie możliwe jest wszystko i zawsze tak było. Raz na jakiś czas zdarzają się i tak obfite opady w listopadzie.
Rano wyjrzałem przez okno, a tam po wczorajszych kilkunastu centymetrach śniegu dosypało jeszcze ze dwa razy tyle. Najpierw rozruch przy łopatowaniu, a zaraz potem spacer po tych zaspach do połowy łydki. Trzy kilometry zmęczyły mnie chyba bardziej niż dziesięciokilometrowy bieg.
Nie poddałem się jednak, bo klimat był i nadal jest cudowny.

Dziś zabiorę Was na chwilę do pewnego parku. Końcówka października i magiczny, mglisty poranek. Mam wrażenie, że w parku jestem sam, ale o tak wczesnej porze nie mogłoby być inaczej. W tej mgle tak naprawdę niewiele widać, być może gdzieś w drugim końcu parku spacerują inni pasjonaci takich warunków…
Ja jednak skupiam się całym sobą na tym, co mnie otacza. Wypatruję kadrów i dokumentuję tę magię, która, jak wiadomo, nie zdarza się tu codziennie. Ona się zdarza. Zdarza się tylko czasami.




Ile to razy byłem tej wiosny w bukowych lasach… nawet nie pamiętam, ale dużo. To tam można spodziewać się najpiękniejszych kolorów, gdy nadchodzi jesień. W mocnym słońcu można chyba oślepnąć od tego złota.
Każdy spacer tam to mała podróż, kroki stawiasz niemal po złotym dywanie, a oczy chodzą dookoła głowy. Gdzie się nie spojrzy, tam pięknie.




Jesień nad wodą. Brzegi porośnięte kolorowymi o tej porze drzewami. Spokój i cisza. Ani jednego wędkarza, ani jednego spacerowicza. Całe jeziorko tylko dla mnie. Do tego wszystkiego piękne poranne światło. Nic więcej nie napiszę.




Rudo. Bo to listopad, miesiąc, kiedy tak właśnie bywa. Resztki liści na brzozach w złotym kolorze, wyschnięte trawy na polach. Światło poranka pieczętujące ten kolor. Trzeba tylko uważnie śledzić prognozy pogody, żeby trafić na takie warunki. No i jeszcze jeden warunek, trzeba mieć na to czas, bo dzień krótki, a obowiązków dużo.




Lubisz, Witek, włóczyć się po takich chaszczach? Co z tego masz? Po co? Nie lepiej usiąść z piwem przed telewizorem?
W sumie, o ile pamiętam, nikt mnie o to nie pytał, ale być może ktoś tak sobie myśli. Że ciągle gdzieś się włóczę, raz rower, raz bieganie, albo spacer bez celu po lesie. Po pierwsze, nie robię tego non stop. Chciałbym, ale trzeba też chodzić do pracy.
Jednak każda wolna chwila jest po to, żeby spędzać ją tak, jak nam najbardziej odpowiada, czyż nie? Każdy ma swoje małe przyjemności, a dla mnie to właśnie są te spacery, te chwile w lesie i ta cisza…


