Za trzy miesiące wiosna

Miło było wreszcie przejechać się rowerem w weekend za dnia, a nie jak zwykle po zmroku, i to jeszcze w towarzystwie słońca. Mimo grudnia temperatura nie była wcale taka straszna, a w słońcu momentami robiło się wręcz przyjemnie ciepło. Można było bez pośpiechu zatrzymać się tu i tam, popatrzeć na widoki i nie martwić się, że za chwilę człowiek zacznie marznąć.

Taka jazda ma zupełnie inny klimat. Więcej światła, więcej ciepła i czasu na złapanie oddechu. Niby zwykła przejażdżka, a jednak zostawia po sobie bardzo dobre wrażenia i przypomina o tym, że już za trzy miesiące wiosna 🙂

Hipnotyzujące

Poranek nad stawem. Delikatnie prześwitujące przez gałęzie słońce ledwo przebijało się przez lekką mgiełkę unoszącą się w powietrzu. Wyciągnąłem teleobiektyw i poszukałem kilku kadrów pokazujących, jak światło maluje detale.

Spokojna i magiczna chwila. Czas zwolnił, serce uspokoiło tętno po kilkudziesięciu kilometrach jazdy rowerem. Te odbicia w wodzie były hipnotyzujące…

Zwyczajne

Dziś kilka zwyczajnych fotek, zwyczajnych krajobrazów, które wpadły mi w oko podczas przejażdżek rowerowych. Nic nadzwyczajnego, a jednak mają w sobie coś, co sprawia, że zahamowałem i zwróciłem na nie uwagę. Czasem to tylko światło padnie pod fajnym kątem, czasem jakaś droga, opuszczony dom, czy drzewo zrobi robotę.

I choć to codzienne widoki, to właśnie w nich najczęściej kryje się najwięcej uroku.

Nie poddaję się

Nie poddaję się pogodzie i ruszam na rower, gdy tylko mam chwilkę czasu. Od czasu do czasu wyciągam smartfona i pstrykam zdjęcie, jeśli coś wpadnie mi w oko. Przystanki nie mogą jednak trwać zbyt długo, bo zimno jak diabli.

A mimo to takie krótkie wypady potrafią świetnie przewietrzyć głowę. No i zawsze istnieje szansa, że trafi się jakiś kadr, który warto zabrać ze sobą do domu.

Rozgrzany entuzjazmem

Tylko na to czekałem. Aż w końcu wyjrzało choć odrobinkę słońca. Śledziłem układ chmur w aplikacji pogodowej tak, jak inni zapewne śledzili promocje na Black Friday, a rowerowe ciuchy leżały sobie i śledziły wzrokiem mnie. Gdy tylko pojawiły się pierwsze przebłyski, pięć minut później już siedziałem na siodełku.

Dwie godziny. Dokładnie tyle zajęła mi droga i dokładnie tyle czasu świeciło słońce. Po 13 dniach przerwy tego mi trzeba było. I nawet nie straszne mi były tylko 2 stopnie na plusie, bo byłem rozgrzany samym entuzjazmem.

Wpadła tylko jedna fotka, tak fajnie się jechało, że nie chciało się zatrzymywać. Jutro chyba znowu to zrobię.

Po ośmiu dniach

Tak się złożyło, że przez osiem dni nie oglądałem świata za dnia. Nigdy bym nie pomyślał, że aż tak będzie mi tego brakowało. Kiedy wreszcie mogłem wyjść z domu, i to jeszcze za dnia, od razu wybrałem rower. Nie przeszkadzało mi zachmurzone niebo, cieszyłem się samą obecnością na świeżym powietrzu.

Zdziwiło mnie jednak, jak bardzo wszystko się zmieniło w ciągu zaledwie ośmiu dni. Jeszcze niedawno drzewa były pełne kolorów, a teraz większość liści już leży pod nimi. Ścieżki, które wcześniej tonęły w złocie i czerwieni, zrobiły się szare i puste.

Patrząc na to wszystko, poczułem lekką nostalgię. Tylko osiem dni, a świat zdążył tak się zmienić… Cóż, pozostaje czekać na, z pewnością, nieliczne słoneczne dni i odliczać czas do wiosny.

Tylko czerwień

Niedziela rano. Nie mogłoby być inaczej — skoro dzień wolny od pracy, to wiadomo, że nie wyleguję się w łóżku. Co prawda jeszcze wczoraj byłem wykończony po porannych fotospacerach, rowerowej wyprawie i kilometrach biegania, ale po ośmiu godzinach snu obudziłem się jak nowo narodzony. Wystarczyło wrzucić coś na ruszt, wyciągnąć rower i ruszyć w drogę.

Czułem, że przy tak wietrznej pogodzie, jeśli tylko chmury trochę się rozstąpią i pozwolą słońcu się podświetlić, to nie ma innej opcji niż czerwony wschód. I się nie zawiodłem! W takich okolicznościach jechało się naprawdę przyjemnie. No, przynajmniej na początku, bo potem zrobiło się ponuro. Ale co tam — nadal fajnie się jechało.

Ostatni dzień października

Całą drogę było pochmurno, ale łut szczęścia sprawił, że rozchmurzyło się dokładnie wtedy, gdy dotarłem na tę miejscówkę. Rozległy widok na nasze, może niezbyt wysokie, ale malownicze pagórki i doliny wyglądały bajecznie. Kolory nabrały głębi dzięki niskiemu, porannemu światłu słońca. Chwilę wcześniej pokrapywał deszczyk, dlatego na jednym ze zdjęć udało się uchwycić delikatną tęczę.

Kolejna przejażdżka, która na długo pozostanie w pamięci – właśnie za te niezwykłe, jesienne krajobrazy. A jutro wkraczamy w kolejny miesiąc, listopad. Jaki będzie? Pogodny? Mokry? Deszczowy, czy suchy? Pewnie wszystkiego po trochu.

Jeszcze nie

Jak widać po zdjęciach, jesień niby nadchodzi, ale robi to powoli, swoim tempem, bez pośpiechu. Temperatury już typowo jesienne, ale liście wciąż trzymają się dzielnie na drzewach. Kolory zaczynają się zmieniać, owszem, lecz bardzo powolutku – jakby natura jeszcze nie była gotowa na pożegnanie lata.

Tu żółty listek, tam lekko czerwony klon, a obok jeszcze całkiem zielony dąb. Światło też już inne, miękkie i ciepłe, idealne do fotografii. Taka pora, że człowiek jedzie powoli, częściej się zatrzymuje i po prostu chłonie te zmiany, które dzieją się na jego oczach.

Może i zimno

Może i zimno, ale przynajmniej nie wieje zbyt mocno. W takich warunkach rowerowa przejażdżka może być naprawdę przyjemna, a przy okazji da się złapać całkiem fajne zdjęcie.

Pod jednym warunkiem – ubiór na cebulkę, bo inaczej nie da rady. Zwłaszcza gdy człowiek raz jedzie, a za chwilę zeskakuje z roweru, żeby zrobić kolejne ujęcie. No i wtedy każdy postój kończy się szybkim przypomnieniem, że jesień to już nie lato.