Te kaczeńcowe dywany mam bardzo niedaleko od siebie, a tak rzadko się do nich wybieram. W tym roku postanowiłem dobrnąć na te podmokłe łąki i zrobić kilka fotek.



Te kaczeńcowe dywany mam bardzo niedaleko od siebie, a tak rzadko się do nich wybieram. W tym roku postanowiłem dobrnąć na te podmokłe łąki i zrobić kilka fotek.



Brakło tylko słońca. Nawet wiatr bardzo nie przeszkadzał, no i było przyjemne prawie 20° C. Wsiadłem na rower i objechałem okolicę w poszukiwaniu wiosennych kadrów.




Nic nowego nie napiszę i nic nowego nie pokażę. Nic innego poza kolejnymi kadrami z moich rowerowych wojaży. Wypatrzone i uwiecznione. Swoisty klimat chwili i miejsca. Pozostanie na zdjęciu i w mojej pamięci.




To jeszcze nie jest to. To jeszcze nie są te wiosenne widoki pełnie soczystej zieleni i drzew owocowych ukwieconych na biało. Ale jest to już bardzo blisko. Lada dzień. To wszystko koniecznie podziwiane po wschodzie słońca, albo przed zachodem. Światło złotej godziny maluje najpiękniej.




Długa droga za mną. Końcówka dnia zastała mnie w jednej z moich od niedawna ulubionych miejscówek. Niebo zaczęło robić się różowe. Z chwili na chwilę nabierało coraz intensywniejszych kolorów. Porzuciłem mój wehikuł i sięgnąłem po aparat. To trzeba było uwiecznić.



Różnie bywa. Czasami wydaje mi się, że będzie piękny zachód, jadę na miejscówkę, a tam nimbo. Innym razem kolory zachodu mnie zaskakują. A jeszcze innym razem na nic nie licząc, jadę i obserwuję, co dzieje się na niebie.
Jednak od jakiegoś czasu zawsze na wszelki wypadek wrzucam aparat do sakwy. No bo żal byłoby nie mieć na zdjęciu choćby takiego zachodu, jak ten poniżej.




Jeśli jadę rowerem i nic nie sfotografuję, to też jest fajnie. Ale jeśli podczas jazdy trafi się jakiś ciekawy warun, albo fajna miejscówka, to jest jeszcze lepiej. Tak było kilka dni temu, kiedy mogłem obserwować widowiskowe słońca poboczne. Moją uwagę zwrócił też ciekawy miniwiadukt nad linią kolejową.




Przydrożne krzyże nigdy nie przestaną mnie fascynować. Dzięki rowerowi mogę docierać do tych „ukrytych” w szczerych polach. Przy polnych dróżkach, gdzie można dojechać tylko, gdy jest sucho. To taki symbol polskiego, a może tylko podkarpackiego krajobrazu.




Żałuję, że w mojej okolicy jest tak mało akwenów wodnych. Bo wschody i zachody słońca nad wodą są naprawdę przepiękne. Mamy to samo w wodzie, co i na niebie.




W sobotę pogoda wystrychnęła mnie na dudka. Miało padać od przedpołudnia, a tu było ciepło i bezwietrznie do późnego popołudnia. Można było spokojnie jechać na rower.
Tymczasem pojechałem dopiero w niedzielę. Mocny wiatr, przewalające się chmury, a słońce tylko od czasu do czasu. Nie przeszkodziło mi to wykręcić kolejne kilometry do kolekcji. Nawet udało się zrobić kilka zdjęć, choć zatrzymywanie się groziło bezwzględnym wychłodzeniem w ciągu kilku minut…



