Kolejny rowerowy poranek i kolejne zdjęcia. Tym razem tematy kolejowe. Akurat tam znalazłem się podczas wschodu słońca i akurat mimo wczesnej pory nadjechał pociąg, urozmaicając mi kadr.




Kolejny rowerowy poranek i kolejne zdjęcia. Tym razem tematy kolejowe. Akurat tam znalazłem się podczas wschodu słońca i akurat mimo wczesnej pory nadjechał pociąg, urozmaicając mi kadr.




Ile jest takich miejsc, koło których przejeżdżałem wielokrotnie, a nie zobaczyłem tam kadru godnego uwiecznienia… Nie wiadomo. Siłą rzeczy w znamienitej większości jeżdżę drogami, którymi już jechałem wielokrotnie, a niektóre rzeczy dopiero zauważam za którymś razem. I to jest fajne i w fotografii i w podróżach rowerowych. Nie ma nudy.




Kiedy wyglądnąłem przez okno, już żałowałem że tego dnia jadę do pracy, a nie na rower. Cudowne światło i miejscami ścielące się mgły. Po drodze musiałem przystanąć w kilku miejscach oraz wstąpić pod akacje, żeby uwiecznić ten poranek.




Tak czułem, że ten wieczór tak się skończy i postanowiliśmy z małżonką z pierwszego małżeństwa nasz spacer zakończyć nad stawem. Zajęliśmy ławeczkę nad wodą i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Fajnie, że kaczki chciały współpracować i co rusz podpływały przed obiektyw.



Najlepszy czas na poranne zdjęcia według mnie trwa od sierpnia aż dokąd nie opadną ostatnie liście na drzewach. Widok porannych mgieł mobilizuje do wstawania. Ale też i bez mgieł warto wsiąść na rower i przejechac się w rześkim powietrzu. Przez pierwszą godzinę, dwie, poranne słońce najzwyklejsze krajobrazy zamienia w niezwykłe pejzaże.




Dawniej jeździłem rowerem dla samego jeżdżenia. Najpierw, by z rzucić kilka nadprogramowych kilogramów. Potem dla ruchu, dla zdrowia. Teraz również jeżdżę owszem dla sportu, ale nieodłącznym elementem wybranych wypraw rowerowych jest fotografowanie. Nie na siłę. Czekając pokornie, co przyniesie mi los.




Zupełnie nieznane mi miejsce. Nawet nie wiem, jaka to miejscowość. Po prostu jechałem sobie w jedną z moich wypraw i nagle po wyjechaniu z lasu trafiłem na ten fascynujący widok. Morze mgieł i słońce, które lada chwila mogło się zza nich wyłonić. Na to jednak nie czekałem. Pojechałem dalej, aby odebrać to co przyniosą mi kolejne kilometry.



Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale z wielu wyjazdów nie przywożę żadnych zdjęć. Czasami jedno, może dwa. Poniżej taka zbieranina tych pojedynczych zdjęć.




Wyruszyłem jeszcze przez czwartą. Godzina jazdy przez las to było dosyć chwilami stresujące przeżycie. Zwłaszcza na wąziutkich porośniętych chaszczami drogach. Ale kiedy wyjechałem z lasu i trafiłem nad zalew…. o wszystkim zapomniałem, bo zauroczyła mnie ta pustka, cisza i spokój.




Jak to dobrze, że dziś już trzeba było iść do pracy i mogłem się wyspać do szóstej. A nie ciągle tylko budzik na czwartą, trzecią, a raz to i na wpół do trzeciej.
Żart oczywiście, bo przez ostatnie pięć dni naoglądałem się wschodów słońca za wszystkie czasy. No może nie aż tak, ale dużo. Przejechałem grubo ponad 300 kilometrów rowerem za tymi moimi wschodami. Teraz pora na chwilkę odpoczynku i wkrótce mam nadzieję, znów ruszam.


