Kwiecień plecień

To był ostatni w miarę pogodny wieczór przed zmianą pogody, choć już w ciągu dnia było dosyć chłodno. Jednak na sam wieczór nieco się rozpogodziło, a na niebie zagościła podświetlona zachodzącym słońcem chmura.

To był ten krótki moment, kiedy na chwilę jeszcze można było zapomnieć, że za kilka godzin, mimo kwietnia, ma padać deszcz i wiać mocny wiatr. Przez te kilka minut świat jakby zwolnił, ucichł, a ja mogłem spokojnie patrzeć w niebo, robić zdjęcia i zwyczajnie cieszyć się chwilą. Oczywiście na ile było to możliwe, bo temperatura odczuwalna z pewnością była już poniżej zera.

Po co spacer

Nie ważne dokąd, nie ważne kiedy, ważne żeby złapać nieco oddechu i spędzić czas w ciszy, sam na sam z naturą. Każdy taki spacer ładuje baterie, ale też uzależnia. Wracam i już czekam na kolejne wyjście lub wyjazd rowerem.

Bo wystarczy kawałek lasu, polna droga albo samotne drzewo na horyzoncie, żeby na chwilę wszystko inne przestało mieć znaczenie. I człowiek od razu jakby spokojniejszy, jakby lżejszy…

Stałe miejsce

Jest takie miejsce niedaleko mojego domu, gdzie zawsze się zatrzymam… Kapliczka pod drzewami — moja stała miejscówka na rowerowych trasach.

Czasem robię tu zdjęcia, czasem tylko postoję i popatrzę przed siebie… a czasem po prostu łapię oddech po podjeździe, zanim ruszę dalej 😉

Niby zwykła kapliczka. A jednak jest w niej coś takiego, że trudno ją minąć obojętnie. Drzewa stoją jak wierni strażnicy, widoki cieszą oko, a aparat tylko czeka, aż znowu pójdzie w ruch.

Odkryte

Są takie miejsca — i to, jak się okazuje, prawie tuż pod domem — które zachwycają od pierwszego spojrzenia. Głębokie na kilkanaście metrów, trudne do pokonania wąwozy, pokryte grubym dywanem liści.

Właśnie w takie miejsce trafiłem w ubiegłym tygodniu podczas spaceru. Śmiem twierdzić, że ludzka stopa raczej tam nie bywa — a jeśli już, to zdecydowanie nie za często.

Trzy akty jednego wieczoru

Rowerowa wycieczka, a w gratisie spektakl na niebie w trzech odsłonach!

🔸 Akt pierwszy: ciepłe barwy i zachmurzone niebo – myślę sobie: „Może coś z tego będzie?”…

🔹 Akt drugi: po zachodzie, zatrzymałem się na wiadukcie nad autostradą – chłodne odcienie, zupełnie inny klimat.

🔺 Akt trzeci: jazda zakończona, ale na niebie zaczyna się jeszcze lepszy spektakl. Patrzę w górę… i co widzę? Niebo w kolorze czerwonym!

Ktoś by powiedział, emocje jak na czeskim filmie! No raczej nie dla mnie, ja to uwielbiam 🙂