Chwile ze słońcem

Odrobina słońca z rana? Ostatnimi czasy to nieczęsty widok. Może i na polnych drogach miejscami błotniście, ale i tak jest zaje…iście 🙂 W takich warunkach można jeździć. Mam dość chmur! Chcę znowu pięknej pogody – od świtu do zmierzchu. Przecież to maj! 🌞

No dobra… dajmy spokój narzekaniu. Zawsze przecież znajdzie się jakieś okienko pogodowe na jazdę rowerem 🚴, a nawet jeśli popaduje deszcz, można zarzucić na siebie coś nieprzemakającego i wio w drogę – pieszo 😉

Wzdłuż Wisłoka

W niedzielę niby miało być pogodnie, ale zapowiadano możliwe przelotne opady deszczu. I takie też opady dopadły mnie co najmniej trzykrotnie podczas mojej wycieczki rowerowej wzdłuż Wisłoka – od Wiśniowej po Odrzykoń i z powrotem.

W związku z niepewną pogodą cisnąłem na korbę ile sił w nogach i mało fotografowałem. Najciekawsze miejscówki to oczywiście Aleja Grabowa i park w Wiśniowej oraz cerkiew w Rzepniku. Po drodze zrobiłem sobie przerwę przy urokliwej kapliczce i obok prywatnego zamku 🙂

Straż przy drzwiach

a polach niezmiennie pięknie. Co prawda pogoda nieco się popsuła i temperatury niekoniecznie przypominają majowe, ale żyjemy w klimacie umiarkowanym, gdzie wszystko o każdej porze roku może się zdarzyć. I nie jest to nic niezwykłego.

Pogoda absolutnie nie może stać na straży przy drzwiach wyjściowych z domu. Wystarczy się odpowiednio ubrać i można spędzać czas aktywnie. Jeśli nie rower, to spacer po okolicy jak najbardziej wskazany.

Nogi zamiast roweru

To był jeden z tych wieczorów, kiedy z przymusu musiałem zrezygnować z roweru. Organizm domagał się regeneracji. Wybrałem zatem spacer. Oczywiście, na wszelki wypadek zabrałem ze sobą aparat i fajnie, bo samym wieczorem chmury na chwilę raczyły się rozsunąć i zobaczyłem nieco kolorowego nieba.

Bywa i tak, że piękne widoki pojawiają się wtedy, gdy najmniej się ich spodziewasz. Wieczorny spacer, zachmurzone niebo, wszystko wydaje się spokojne – to idealna okazja, żeby złapać oddech. Dwie godzinki spokojnego marszu i ten niespodziewany moment z pięknym niebem. Czasem warto zrobić krok w tył i pozwolić sobie na chwilę relaksu – nawet jeśli oznacza to, że rower zostaje w domu.

Teraz brzydko, ale było ładnie

Ostatni tydzień, jeśli chodzi o temperatury, bardziej przypominał początek kwietnia niż maja. Chłodne poranki i zimny wiatr zdecydowanie nie zachęcały do rowerowych wycieczek… ale jak wiadomo, ja długo w domu wysiedzieć nie potrafię, więc kilka niezbyt długich, ale wymagających tras miało miejsce. Nawet nie chcę wspominać o dzisiejszej deszczowej aurze – lepiej skupić się na przyjemniejszych wspomnieniach!

Dlatego wracam myślami (i zdjęciami) do majówkowych wypraw. Pogoda wtedy dopisała, a światło i przyroda zrobiły swoje – było co oglądać i co fotografować. Dziś kilka ujęć właśnie z tych dni, kiedy wszystko zagrało tak, jak trzeba.

Po kolana w trawie

Kiedy jest taki niesamowity klimat, nie zastanawiam się, czy gdzieś utknę tym swoim rowerem, czy uda się przejechać. Nie zważam na rosę na wysokich trawach i na przemoczone buty. Na zimno i dziury w czymś, co było drogą, albo jest łąką. Dopóki jest fajnie, potrafię jechać, byle dotrzeć do nowych miejsc. Pewnie nie raz ktoś widząc mnie z rowerem w takich miejscach mocno się zdziwił. No ale sami zerknijcie, czy taki klimat może nie zauroczyć? No nie może.

Jak sowa

Tak zwana niebieska godzina. Kiedy jeszcze słońce jest za horyzontem, ale już jest odrobinę jasno. Oczy może jeszcze nie rozróżniają wszystkich szczegółów, ale aparat podczas dłuższego naświetlania tak . I to właśnie wtedy kolory są najbardziej nierzeczywiste . Trochę żal, że człowiek nie widzi po ciemku tak dobrze jak na przykład sowa. Wtedy mógłby się takimi kolorami delektować na gołe oko, bez potrzeby używania aparatu, do wyciągnięcia barw.

Efekt poboczny

Majówkowy, czterodniowy weekend to trzy rowerowe wyjazdy – w sumie jakieś 150 kilometrów – i jeden plener „nożny”, czyli bez roweru, na własnych nogach. Pogoda dopisywała idealnie. No, może poza poranną rosą, która nieco utrudniała jazdę po polnych drogach. Mokre koła szybko oblepiały się ziemią i po chwili rower wyglądał, jak po błotnej kąpieli. Ja zresztą też – bo wiadomo, to błotne combo bryzgało na wszystkie strony.

W sumie spoko. Po kilku latach jeżdżenia takie przygody są wręcz wskazane – żeby nie było za grzecznie i zbyt przewidywalnie. A efektem ubocznym, a raczej pobocznym tych wypraw, są – rzecz jasna – zdjęcia.

Zwykła droga

W niedzielę pokazywałem już zdjęcia z tego magicznego poranka. Zwykła droga pośród pól, otoczona prowizoryczną siatką – niby nic nadzwyczajnego, bo takich miejsc jest pewnie wiele. Ale tego poranka zyskała zupełnie inny wymiar dzięki cudownemu światłu o wschodzie słońca.

Bajkowe mgły i przebijające się przez nie promienie tworzyły widok, który naprawdę potrafi zapierać dech – zwłaszcza komuś wrażliwemu na piękno natury. Dookoła śpiew ptaków, a poza tym cisza, jak makiem zasiał. Aż można było poczuć dreszcze na plecach – i to nie tylko z wrażenia, bo termometr pokazywał dokładnie zero stopni.

Poczekałem

Tego poranka słońce długo kazało na siebie czekać. Nad horyzontem zebrały się chmury i dopiero około pół godziny po wschodzie wyjrzało zza nich. Stałem na wzniesieniu nad uroczą dolinką, z której postanowiłem teleobiektywem wysupłać kilka kadrów.

Pierwsze promienie słońca zaczęły nieśmiało muskać czubki drzew – jakby je budziły z nocnego snu, powoli rozlewając złote światło po krajobrazie. Ten moment zawsze robi wrażenie, niezależnie od tego, ile razy się go widziało.