Nastrój poranka

Zjeżdżam z górki i w dolince natykam się na kilkadziesiąt metrów drogi z niesamowitym światłem. Parujące łąki, prześwitujące zza drzew światło poranka. Zatrzymuję rower i przez chwilę czuję się jak w innym świecie. Nastrój potęguje wszechobecna cisza, bo nie dość, że jest świt i wszyscy śpią, to miejsce to jest z dala od zabudowań.

Stoję więc chwilę bez ruchu, chłonąc ten krajobraz i ciszę, jakby ktoś właśnie nacisnął pauzę w codziennym biegu. Gdybym mógł, zostałbym tu na dłużej i po prostu patrzył — ale przecież trzeba jechać dalej, może za zakrętem czeka kolejna taka niespodzianka.

Firletki pod nosem

Łąka pełna firletek? Nie raz marzyłem o napotkaniu takiej na swojej drodze. Chodziłem po polach, przedzierałem się przez zarośla, jeździłem rowerem – wypatrując tej różowej chwały natury.

Aż tu nagle – proszę bardzo – niemal w środku miasteczka, tuż obok chodnika wyrasta przede mną łąka jak z katalogu florystycznego. Firletki w pełnym rozkwicie. Czułem się, jakby ktoś specjalnie je tam dla mnie rozsiał.

No cóż, jak widać – czasem nie trzeba pędzić na koniec świata. Czasem to, czego szukamy, rośnie tuż obok. Trzeba tylko przestać się rozglądać zbyt ambitnie i zacząć patrzeć pod nogi.

Nie sprzęt, tylko co?

To nie sprzęt – o nie. To zdjęcia zwykłym smartfonem. No może z trochę wyższej półki, ale wciąż nieprofesjonalnym sprzętem. Sekret tkwi gdzie indziej: przede wszystkim w warunkach pogodowych i świetle poranka. Zamglone, wilgotne powietrze zrobiło tu większą robotę niż jakakolwiek optyka.

Pomysły na kadr? Banalne. Ot, jadąc rowerem, wyciągnąłem telefon i pstryknąłem kilka fotek. W czym więc tkwi sekret? Najpewniej w tym, aby znaleźć się o odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.

Wszyscy śpią…

Grodzisko, Różanka na Pogórzu Strzyżowskim. Tu widoki są naprawdę przepiękne – zwłaszcza w lekko mgliste poranki. Dzień po opadach deszczu, kiedy powietrze jest wilgotne, a wszystko wokół paruje.

Słońce wisi nisko i może nie ma idealnej widoczności, ale to naturalne rozmycie i miękkość mają swój niepowtarzalny urok.

W ubiegłym tygodniu trafił się właśnie taki poranek. Jeszcze cichy i spokojny. Większość wsi jeszcze spała. Psy dopiero się budziły, od niechcenia szczekając na pierwszą napotkaną tego dnia osobę. Jedynie ptaki – jak to one – jeszcze przed świtem zaczęły swoje trele.

Brama Frysztacka i kościół we Frysztaku

Gdy tylko prognozy zapowiedziały bezchmurne niebo i możliwe mgiełki, nie zastanawiałem się długo. O 4:05 już siedziałem na rowerze i pędziłem przed siebie.

Słońce kazało na siebie dość długo czekać, bo nad horyzontem wisiała chmura. Wyszło dokładnie w momencie, gdy zbliżałem się do miejsca, skąd rozpościera się przepiękny widok na Bramę Frysztacką. Szczęśliwy traf chciał, że dolina była spowita delikatną mgłą, a z kolejnej miejscówki widać było, jak ponad nią wystaje kościół we Frysztaku.

Kolejne dwa zdjęcia zrobiłem już nieco później – w Różance.

Może to już

Może to jest jakieś przełamanie pogody. Może od dzisiaj przyjdą cieplejsze i słoneczne dni. Co prawda ja tam ze swoimi aktywnościami i pasjami zawsze dopasuję się do pogody, ale już chcę pozrzucać z siebie trochę ubrań. Niech w końcu zaczną się letnie temperatury, bo ani się obejrzymy, a znów przyjdzie jesień. Żebyśmy tylko zdążyli nacieszyć się ciepełkiem.

A póki co – wrzucam jeszcze zdjęcia z majowych wyjazdów rowerowych. Z tych dni, kiedy udało się wstrzelić w okienka pogodowe.

Trzy zdjęcia i w las

W sobotni poranek postanowiłem zerwać się z łóżka skoro świt, choćby nie wiem jaka była pogoda. W planie był długi spacer po lesie, a po drodze krótki postój na wschód słońca nad wodą.

Trafiłem idealnie z czasem – było kilka minut przed piątą, kiedy niebo rozbłysło cudownymi pomarańczowymi barwami. Trwało to może kilkanaście minut, ale to wystarczyło. Trzy zdjęcia wystarczyły aby w pełni uchwycić ten klimat chwili. Schowałem aparat i pojechałem dalej, w wilgotny i pochmurny las.

Ile jeszcze?

Minęła połowa maja, a pogoda nadal taka sobie. Nieliczne chwile bez deszczu wykorzystywałem tradycyjnie na jazdę rowerem lub spacery – koniecznie z aparatem.

Chciałbym w końcu ściągnąć z siebie te zimowe ciuchy i pojechać, czy pójść jak człowiek – w krótkim rękawku i krótkich spodenkach. Ile jeszcze trzeba będzie poczekać…?

Kolekcja pocztówek

Słoneczne, wiosenne wycieczki zostają w mojej pamięci. Najbardziej te, kiedy światło do fotografowania było idealne, a ja kręciłem po moim rodzimym Pogórzu Strzyżowskim – to tam kieruję większość moich tras. Mieszkam na jego obrzeżach, więc jadąc na południe mam pagórki, a jadąc na północ – równinne tereny.

Oczywiście mieszam jedne z drugimi, ale wiosna to zdecydowanie czas na pogórze. Bajkowe, zielono-żółte widoki. I ciągle zaskakujące moje oczy. Tu każdy kolejny zakręt drogi potrafi przynieść nową pocztówkę do kolekcji.