Niech światło prowadzi

Czy ja na początku lipca narzekałem na brak fajnych warunków do fotografowania? Być może. Ale to już nieaktualne, bo pogoda się naprawiła i co najmniej dwa razy trafiłem rano na piękne mgiełki, a kilka razy – co prawda bezmgielne – ale równie magiczne poranki.

Lipcowe wschody słońca potrafią jednak zaskoczyć, i to pozytywnie. Trzeba tylko wstać odpowiednio wcześnie i dać się poprowadzić światłu.

Krwiodawca

W niedzielny poranek postanowiłem porzucić rower na rzecz własnych nóg i butów. Skoro świt wybrałem się na spacer z aparatem – pora była w końcu odkurzyć lustrzankę, bo leżała zapomniana już od dłuższego czasu. Wschód słońca jak zwykle nie zawiódł, a samotne chwile wśród pól o tak wczesnej porze miały w sobie coś magicznego.

Niestety magia skończyła się szybciej, niż bym chciał. Chwilę po wschodzie obudziły się wszelkiej maści bąki i gzy. Atakowały z każdej strony, nie dając ani chwili wytchnienia.

Zamiast kontemplować naturę, musiałem przyspieszyć kroku,  wymachując gałęzią jak w jakimś dziwnym rytuale odstraszania duchów. Gałązka trochę pomagała, ale i tak przez godzinę czułem się bardziej jak krwiodawca niż fotograf.

Uzależniające

Jadąc polną drogą w takiej mgle, można poczuć lekki niepokój. Niby nie ma ku temu racjonalnych powodów, ale w tej ciszy każdy niespodziewany ruch mimo wszystko wywołuje ciarki na plecach. Ileż to razy zdarzyło się, że niemal spod koła wyskoczył spłoszony bażant albo pokicał zaspany zając. Nie wspominając już o sarnach, które pojawiają się znikąd i przelatują tuż przed kierownicą.

To wszystko ma swój niepowtarzalny urok i coś w sobie uzależniającego. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale jeszcze nie kończę jazdy, a już nie mogę się doczekać, kiedy znów uda się trafić na tak wspaniałe warunki.

Woalka z ciszy

Mgła w dolinie ścieliła się równiutko, jakby ktoś rozłożył biały koc. Mimo innego planu na podróż, trasa momentalnie uległa korekcie, gdy tylko zobaczyłem, co dzieje się w dolinie. Odbiłem we właściwą stronę i po chwili byłem na dole.

A tam… chwilami niewiele było widać – mgła była tak gęsta, że można było się w niej zgubić. Ale bywały też momenty, gdy słońce nieśmiało przebijało się przez chmurę wilgoci, a światło stawało się ciepłe i miękkie – jakby wszystko było przykryte woalką z… ciszy.

Podwójna przyjemność

W czerwcu trafiło się kilka chłodnych i mglistych poranków, ale i w lipcu już co najmniej dwa razy wpakowałem się w podobną aurę. Nie jestem żadnym specjalistą od przewidywania warunków do fotografowania – zresztą chyba nikt nie jest. Owszem, jako fotoamator śledzę prognozy pogody, ale i tak zawsze trzeba liczyć na łut szczęścia. A może przede wszystkim właśnie na niego, a nie na aplikacje…

Tak czy siak, we wtorek trafiły się warunki przecudowne – zarówno do fotografowania, jak i do jazdy rowerem. Taka poranna jazda w lekkiej mgle to zupełnie inna bajka niż kręcenie w środku dnia. Przyjemność jest zdecydowanie podwójna.

Nie myśli się wtedy o niedogodnościach, o bolącym od siodełka tyłku czy strzykających stawach. Człowiek chłonie tę jazdę całym sobą – wzrokiem, nosem, skórą, duszą. Wszystkim.

Rower cierpliwy

Zjeżdżam z górki na dół, gdzie panują mgły. Wjeżdżam w lokalną dróżkę i na dzień dobry mam widok, przy którym czuję, że wjechałem do innego świata. Ten rozproszony, a jednak ciągle oślepiający blask daje po oczach. Kawałek dalej mgła gęstnieje i słońcu nie udaje się już przez nią przebić. Kilkaset metrów i już zupełnie inna bajka.

Jeszcze dalej nie mogłem się oprzeć, aby sfotografować jedynego towarzysza moich wypraw — rower. Zawsze cierpliwy, zawsze gotowy na moje widzimisię, nigdy nie marudzi i nie chce jechać w inną niż ja stronę.

Białe tęcza nr… ?

Co to takiego jest biała tęcza? W jakich warunkach powstaje? Biała tęcza tworzy się, gdy światło słoneczne załamuje się na bardzo drobnych kroplach mgły, a nie deszczu. Krople są tak małe, że nie rozszczepiają światła na kolory — zamiast tego powstaje jednolita, blada poświata w kształcie łuku.

Na żywo wygląda jak zjawisko z innego świata, coś pomiędzy snem a cudem natury. I choć nie ma w sobie ani grama koloru, robi niesamowite wrażenie. Widywałem ją już wiele razy i za każdym razem oniemiewam! Nie mogę się napatrzeć — to jedno z najpiękniejszych, moim zdaniem, zjawisk optycznych.

Chłodek nienachalny

W lipcu oczywiście też mogą się trafić mgły. Tym razem były delikatne, jakby ktoś rozpylił mleko nad łąkami. Ale w połączeniu z niskim światłem poranka potrafiły wyczarować spektakl rodem z baśni braci Grimm.

Może sześć stopni na plusie to nie jest upał, ale przewidziałem to i ubrałem się na cebulkę, więc w miarę jak robiło się coraz cieplej mogłem uszczuplać ubiór.

Chłodek był jednak przyjemny, nie nachalny, a orzeźwiający po upałach, jakie panują za dnia. Idealny klimat na łagodne przebudzenie w terenie — bez budzika, ale za to z koncertem ptaków i mglistym spektaklem w tle.

Widmo Brockenu nr ?

Słuchajcie, po raz kolejny zobaczyłem widmo Brockenu i jestem już na tym etapie, że przestałem je liczyć, bo chyba wszystkich i tak nie pamiętam. Miałem nieśmiałą nadzieję, że w sobotę rano będą mgły. Dzień wcześniej padało, a na rano zapowiadano około 11 stopni. Było 6 stopni, a ilość mgieł przerosła moje najoptymistyczniejsze oczekiwania. Trzeba było tylko pojechać nieco dalej – na południe regionu.

No i właśnie tam, w Zawadce, jadąc drogą na grzbiecie wzgórza, patrzyłem z nadzieją, kiedy się ono pojawi. Udało się – na odcinku dosłownie kilkudziesięciu metrów. Widok niesamowity jak zawsze, a w takich okolicznościach przyrody jeszcze go nie widziałem.