Po sąsiedzku

O panie i panowie… to, co zobaczyłem u siebie po sąsiedzku, przebiło moje najśmielsze oczekiwania! Wyszedłem tylko na chwilę, raptem paręset metrów za dom, żeby zerknąć, jak tam kolory na drzewach przed wieczorem – i aż mnie wmurowało. Szukałem po lasach, po pagórkach, po dalszej okolicy, a tu, proszę bardzo, taki czad dosłownie za płotem!

Kiedy wszedłem na tę dróżkę, niebo zaczęło mienić się ciepłymi barwami, a drzewa płonęły czerwienią i złotem. Cisza, żadnego wiatru, tylko ciche odgłosy moich kroków i to uczucie, że trafiłem w idealny moment.

Aparat był oczywiście w pogotowiu, a każdy kadr wyglądał jak gotowy obraz – zero kombinowania, czysta natura w najlepszym wydaniu.

Jak dziecko

Co może być innym tematem moich ostatnich zdjęć, jeśli nie piękna, polska jesień? A jak jesienne kolory – to koniecznie w lesie. Teraz ciągnie mnie tam szczególnie, jakby ktoś zaczarował mnie tymi złotymi, pomarańczowymi i czerwonymi odcieniami. Kolory przyciągają mnie swoją dziwną mocą, a ja nawet nie próbuję się im opierać.

Wchodzę w las i od razu mam wrażenie, że to zupełnie inny świat – ciszej, cieplej, spokojniej. Powietrze pachnie wilgotnym mchem, a pod nogami szeleszczą liście jak papierowe wspomnienia lata.

Z aparatem w dłoni czuję się jak dziecko, które znalazło skarb. Każde drzewo, każda ścieżka ma w sobie coś magicznego. Wracam do domu z błotem na butach, ale z głową pełną kolorów i kadrami, które przypominają, dlaczego tak bardzo kocham tę porę roku.

Złapany po uszy

Gdzie Witek spędził weekend? Oczywiście w lesie! Mimo kiepskiej pogody, chłodu i deszczu, przełaziłem dobre kilkanaście kilometrów po leśnych ścieżkach. Było mokro, pachniało jesienią, a liście zaczynały powoli przybierać te cudne żółcie i pomarańcze, które tak lubię.

Na głowę kapała mi woda, a smartfon ledwo zipał od wilgoci, ale nie mogłem się powstrzymać przed robieniem zdjęć. Każdy zakręt drogi kusił nowym kadrem.

Nie wiem, czy to była bardziej wycieczka, czy fotograficzna terapia, ale wróciłem do domu przemoczony, zmarznięty i… szczęśliwy. Jesień znowu zaczyna swoje malowanie, a ja – jak co roku – dałem się jej złapać po uszy.

Spieszmy się

Czy to możliwe, że wróciła polska złota jesień? Wygląda na to, że tak! Prognozy pogodowe niemal jednogłośnie wołają „tak!”, więc trzeba się spieszyć – przed nami najpiękniejsze (i na pewno najkolorowsze) dni tego roku. Jeśli możesz, bierz urlop do końca tygodnia i korzystaj z tej pięknej aury.

No, może na takie mgły jak poniżej liczyć nie mogę, ale kto wie… Warto ranki i wieczory spędzać w plenerze, chłonąć resztki witaminy D od słońca, wdychać rześkie powietrze i po prostu cieszyć się widokami.

Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej III

Chodźcie ze mną jeszcze raz do Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej. Tym razem na kilku zdjęciach zobaczycie „nowe” budynki, które pojawiły się tam najprawdopodobniej na potrzeby jakiejś produkcji filmowej.

Muszę przyznać, że to właśnie tam podobało mi się najbardziej – te zabudowania idealnie oddają klimat dawnej epoki. Drewniane ściany, stare dachy i światło zachodzącego słońca tworzyły sceny, które wyglądały jak kadr z filmu.

Spacerując między tymi domami, można było na chwilę zapomnieć o współczesności. Cisza, zapach drewna i delikatny wiatr sprawiały, że człowiek miał ochotę usiąść na progu i po prostu patrzeć, jak dzień powoli gaśnie.

Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej II

Pogoda jest, jaka jest – i muszę się przyznać, że przez ostatni tydzień nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Byłem co prawda raz na rowerze, ale był to wyjazd całkowicie „bezzdjęciowy”. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak sięgnąć do archiwum i pokazać kolejne kadry z ubiegłotygodniowego spaceru po Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej.

Tym razem na pierwszy plan wysuwają się młyny wiatrowe – pięknie zachowane i z duszą. Wieczorne światło miękko otulało drewniane konstrukcje, a ciepły blask zachodzącego słońca sprawiał, że każdy szczegół wyglądał jak z innej epoki.

Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej I

Ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz tam byłem…? Sporo tych latek! Mowa o Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej. Pogodne, wrześniowe popołudnie to idealny czas na wizytę — piękne, niskie słońce i światło rozproszone w powietrzu przesiąkniętym niedawnym deszczem robiły swoje.

Do tego miejsca na pewno jeszcze wrócę — nie sposób pokazać wszystkich zdjęć w jednym poście.

Jeszcze nie

Jak widać po zdjęciach, jesień niby nadchodzi, ale robi to powoli, swoim tempem, bez pośpiechu. Temperatury już typowo jesienne, ale liście wciąż trzymają się dzielnie na drzewach. Kolory zaczynają się zmieniać, owszem, lecz bardzo powolutku – jakby natura jeszcze nie była gotowa na pożegnanie lata.

Tu żółty listek, tam lekko czerwony klon, a obok jeszcze całkiem zielony dąb. Światło też już inne, miękkie i ciepłe, idealne do fotografii. Taka pora, że człowiek jedzie powoli, częściej się zatrzymuje i po prostu chłonie te zmiany, które dzieją się na jego oczach.

Może i zimno

Może i zimno, ale przynajmniej nie wieje zbyt mocno. W takich warunkach rowerowa przejażdżka może być naprawdę przyjemna, a przy okazji da się złapać całkiem fajne zdjęcie.

Pod jednym warunkiem – ubiór na cebulkę, bo inaczej nie da rady. Zwłaszcza gdy człowiek raz jedzie, a za chwilę zeskakuje z roweru, żeby zrobić kolejne ujęcie. No i wtedy każdy postój kończy się szybkim przypomnieniem, że jesień to już nie lato.

Jelenie

W sobotę rano pogoda była nijaka – chmury, ciemno, bez mgły i bez słońca. No ale skoro już się obudziłem, to szkoda było marnować czas, więc ruszyłem na spacer po lesie. I dobrze zrobiłem, bo na dzień dobry trafiłem na stadko jeleni, a wśród nich wyróżniał się jeden naprawdę dorodny byk.

Niestety, zanim zdążyłem podejść bliżej, całe towarzystwo uciekło w krzaki, ale kilka pamiątkowych zdjęć udało się zrobić. Serce zabiło szybciej, adrenalina skoczyła, a przez chwilę miałem wrażenie, że to las obserwuje mnie, a nie ja jego. Takie spotkania przypominają, dlaczego warto czasem wstać z łóżka, nawet gdy pogoda mówi: „zostań pod kołdrą”.