Rowerowa wyrypa

Co ty, Witku, tak ciągle się włóczysz po tych polach rowerem? Przecież to nie jest normalne – pchać się na ledwo przejezdne, zarośnięte polne drogi, gdzie nawet dziki pewnie zawracają.

No właśnie dlatego. Bo tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się prawdziwa rowerowa wyrypa. Tam, gdzie droga znika w trawie, zaczyna się cisza, spokój i krajobrazy, których nie doświadczysz podczas jazdy po gładkiej szosie. A przy okazji można cyknąć kilka zdjęć tych „zwykłych”, ale na swój sposób wyjątkowych widoków.

Jasne, czasem trzeba rower pchać, czasem człowiek zlany potem przeklina pod nosem, a czasem niespodziewanie przemknie jedna czy dwie sarny. Ale te chwile, kiedy jedziesz sam wśród pól, z wiatrem we włosach i z błotem po kostki – są po prostu bezcenne. I warto je zatrzymać nie tylko w głowie, ale i w kadrze.

Likwidacja wielkanocnych kalorii

Nie wiem, czy to była wyprawa rowerowa, czy bardziej przygoda survivalowa, ale jedno jest pewne – emocji nie brakowało! Na pierwszy ogień poszły polne i leśne drogi, które dawno zapomniały, że kiedyś były drogami. Błoto? Było. Wypychanie roweru pod górę? Też było – i to na drodze, która drogą może i była, ale za czasów Gomułki.

W pewnym momencie z krzaków wyskoczyło stado jeleni, a chwilę później moim oczom ukazało się bobrowe rozlewisko, skutecznie blokujące drogę. Przez moment zastanawiałem się, czy zamówić amfibię, czy jednak ryzykować objazd przez jeszcze większe wertepy. Ostatecznie wygrała opcja „jak już się ubrudzić, to na całego”.

Wszystko to okraszone było solidnymi podjazdami, gdzie tętno śmigało w okolice zenitu, a rower więcej stał w miejscu niż jechał. Ale za to widoki! Cisza, spokój i ani żywej duszy na horyzoncie. Tylko ja, rower i ścieżki, o których nawet Google zapomniał. W skrócie: najlepsze, co mogło mnie dziś spotkać, poza zjadaniem resztek z wielkanocnego stołu.

A…. i na dodatek Na dodatek, na tych polnych drogach, wertepach premium, natknąłem się na dwa pełnoprawne znaki drogowe! Jeden zakazywał ruchu w godzinach nocnych, a zakazywał ruchu pojazdów cięższych niż 3,5 tony! Na szczęście, ani jeden ani drugi mnie nie dotyczył 😀

Wertepy premium

33 wielkanocne kilometry po drogach, o których dawno zapomniano. Słowem – wertepy premium.
Ponieważ większość tras w okolicy mam już objechaną, przyszła pora na te, których nie ma nawet na mapach. A te – jak to zwykle bywa – często kończą się niespodziewanie: w środku lasu albo na środku pola.

Górki miejscami takie, że kręciłem ile sił w nogach, a rower… stał w miejscu. Tylko tylne koło się kręciło – do momentu, aż przestałem utrzymywać równowagę.
I niech mi teraz ktoś powie, że rower miejski nie nadaje się na takie wyprawy! 😄

Wschód Księżyca | 12.04.2025

Jeszcze ubiegłotygodniowy wschód Księżyca, ale warto go przypomnieć – bo to był piękny spektakl. Na poniższych zdjęciach uchwyciłem moment, w którym Księżyc dopiero co zaczynał się wyłaniać zza horyzontu. Taki trochę nieśmiały start – ale bardzo widowiskowy.

Szczególnie ciekawe jest drugie zdjęcie. To świetny przykład na to, jak atmosfera potrafi zniekształcać kształt Księżyca – wygląda jakby jego dół był zrobiony z miękkiej plasteliny. Uwielbiam takie naturalne „efekty specjalne”.

Mój moment

Jeden z ostatnich wieczorów – pełen spontan. Wskoczyłem w auto i pojechałem w dobrze znane okolice samotnej wierzby. Od zawsze fascynuje mnie jej charakterystyczna „zaczeska” – wygląda, jakby codziennie rano stawała przed lustrem i układała fryzurę, której nie pokona żaden wiatr.

Niebo zapowiadało się ładnie, ale jak szybko zapłonęło kolorami, tak potem szybko zgasło. Ale ten krótki moment? Należał do mnie.

Nie daleko

Poniedziałkowy wieczór. Jeszcze dobrze nie otrzepałem się z ziemi po ogrodowych bojach, a już siedziałem w aucie z aparatem pod pachą. Coś mi mówiło, że warun będzie przyzwoity — nie mogłem tego przegapić.

Pojechałem na jedną z najbliższych miejscówek, bez wielkich planów, ale z nadzieją. I jak się okazało — warto było! Chmury, światło i klimat zrobiły robotę. Wcale nie trzeba daleko jechać, żeby trafić na coś pięknego.

Wschód Księżyca | 12.04.2025

Przyznaję, że nie jestem wybredny, jeśli chodzi o miejscówki. Ważne, żeby być gdziekolwiek — ale o odpowiedniej porze. Dlatego po raz (nie pamiętam który) wybrałem to samo miejsce do łapania wschodzącego księżyca.

To właśnie nastrój i emocje są dla mnie ważniejsze niż samo fotografowanie. W końcu musiało do tego dojść po tylu latach z aparatem. Ale trzeba przyznać, że wczorajszy wschodzący księżyc był naprawdę imponującym widokiem.