Poranne dylematy i akacjowe objawienie

Niedziela, godzina piąta rano. Budzę się i przez pięć minut toczę heroiczną walkę wewnętrzną: przewrócić się na drugi bok i spać dalej, czy jednak zebrać się na zdjęcia? Argumenty „jest ciemno”, „jest zimno” i „jest niedziela” są bardzo przekonujące, ale nagle włącza się wewnętrzny głos fotografa: „A jak przegapisz najlepszy wschód słońca sezonu?”. No i klops – nie ma odwrotu, trzeba jechać.

Przeczucie nie zawiodło – na niebie trwa prawdziwy spektakl barw. Pomarańcze, żółcie, wszystko co trzeba, żeby o piątej rano człowiek poczuł, że warto było wstać. I do tego jeszcze ten subtelny słup słoneczny, który pojawił się dosłownie na kilkadziesiąt sekund.

Fotki zrobiłem już po wschodzie słońca, a co działo się wcześniej? O tym już jutro, nie przegapcie! 🙂

Misja: Utapianie. Status: Niechętnie dryfuje.

Piątek wieczór, termometr pokazuje jakieś szalone kilkanaście stopni, niebo płonie odcieniami pomarańczu i różu… Normalnie wiosna przyszła za szybko! A skoro zima nawet nie próbowała się bronić, postanowiłem dopełnić tradycji i osobiście utopić Marzannę.

Spacer nad jeziorkiem był trochę jakby romantyczny – ja, moja pierwsza żona i te zastane, piękne okoliczności przyrody. W powietrzu unosił się zapach przedwiośnia, a w wodzie wylądowała nasza bohaterka – piękna, ekologiczna i całkowicie naturalna kukła, wykonana z w pełni biodegradowalnej trawy. Bez zbędnych przemówień, bez łez pożegnania – Marzanna odpłynęła w stronę zachodzącego słońca, a my mogliśmy oficjalnie uznać, że zima poszła w diabły.

PS. Tak naprawdę Marzanna wcale nie chciała odpływać, tylko uparcie tkwiła przy brzegu… i co gorsza – zastaliśmy ją już topiącą się!

Przedwiośnie na dwóch kołach

Marzec… Niby już nie zima, ale do wiosny jeszcze kawałek. Nie ma zieleni jak w maju, nie ma złotych liści jak jesienią, niby szaro, trochę buro, ale w powietrzu czuć coś nowego – nadzieję!

Bo chociaż przyroda jeszcze się nie budzi, a drzewa stoją gołe, to dni stają się coraz dłuższe, słońce częściej wygląda zza chmur, a powietrze pachnie już inaczej – mniej mrozem, a bardziej obietnicą cieplejszych dni.

Na razie trzeba cieszyć się tym, co jest – ciepłymi promieniami na twarzy, śpiewem pierwszych ptaków i tym, że jazda na rowerze wreszcie nie oznacza odmrażania palców.

Wieczorna rowerowa sielanka

Wtorek to był ten dzień, kiedy po wielu miesiącach jazdy w zimowych warunkach wreszcie można było poczuć mały luksus – dwucyfrową temperaturę! Niby tylko dziesięć stopni, ale po tygodniach marznięcia każdy podmuch ciepłego powietrza wydawał się jak zapowiedź wiosny!

Trzydzieści kilometrów po znajomych trasach, ale w zupełnie nowej odsłonie. Zachód słońca malował świat na złoto, a asfalt lśnił w jego ciepłym blasku, jakby przez chwilę zapomniał, że jeszcze niedawno skuwał go lód. Miejmy nadzieję, że wiosna powoli przejmuje stery – światło wieczorem robi się coraz piękniejsze, a jazda znowu sprawia frajdę bez walki z mrozem. 

Leśne spotkanie z królowymi kniei

Niedzielny poranek nie zapowiadał się obiecująco – padający i szybko topniejący śnieg, pochmurno i ponuro. Idealna pogoda, żeby zostać w łóżku… ale to oczywiście nie dla mnie! Skoro świt ruszyłem na długi spacer do lasu, uzbrojony w aparat i teleobiektyw, licząc na jakieś ciekawe spotkanie.

Przez długi czas nic się nie działo – puste ścieżki, cisza, ani śladu dzikich mieszkańców lasu. Powoli zaczynałem myśleć, że tym razem dzikie zwierzęta postanowiły się ukryć. W pewnym momencie chciałem skręcić w jedną z dróżek, ale coś mnie tknęło – poszedłem w drugą stronę. I to była najlepsza decyzja tego dnia! Nagle, tuż przede mną, ukazało się spore stado łań.

Kilkadziesiąt metrów dalej – kolejne! Stanąłem jak wryty, wstrzymałem oddech, by ich nie spłoszyć. Aparat poszedł w ruch i… zanim się obejrzałem, miałem 240 zdjęć! Oczywiście z tego wszystkiego wybrałem tylko kilka najlepszych, ale sama chwila była warta każdego ujęcia.

Leśna dolina i małe wielkie odkrycia

Czasem wystarczy wyjść na spacer, by trafić w miejsce, które zachwyca swoją prostotą. Środek lasu, dolina otoczona skarpami, a w dole wije się niepozorny strumyk. W popołudniowym świetle wszystko nabiera ciepłych barw.

Takie chwile przypominają, jak fajnie jest zwolnić, zejść z utartych ścieżek i po prostu chłonąć naturę. Niby nic wielkiego, a jednak człowiek wraca z takim spaceru trochę lżejszy… no, może poza butami, bo błoto było konkretne!

Luty jak kwiecień

Czasem luty potrafi zaskoczyć. Środa była jak podróż w przyszłość – zamiast mrozu i śniegu, słońce, ciepło i idealne warunki na rower. Kręciło się aż miło, choć chwilami zastanawiałem się, czy przypadkiem to nie kwiecień 🙂

Pod wieczór las zrobił się magiczny. Złote światło przedzierało się przez drzewa, a ja jechałem jak zahipnotyzowany tym widokiem. Gdyby nie zdrowy rozsądek, pewnie zatrzymywałbym się co kilka metrów na kolejne zdjęcia i wrócił do domu dopiero w nocy 🙂