Niedzielny poranek nie zapowiadał się obiecująco – padający i szybko topniejący śnieg, pochmurno i ponuro. Idealna pogoda, żeby zostać w łóżku… ale to oczywiście nie dla mnie! Skoro świt ruszyłem na długi spacer do lasu, uzbrojony w aparat i teleobiektyw, licząc na jakieś ciekawe spotkanie.
Przez długi czas nic się nie działo – puste ścieżki, cisza, ani śladu dzikich mieszkańców lasu. Powoli zaczynałem myśleć, że tym razem dzikie zwierzęta postanowiły się ukryć. W pewnym momencie chciałem skręcić w jedną z dróżek, ale coś mnie tknęło – poszedłem w drugą stronę. I to była najlepsza decyzja tego dnia! Nagle, tuż przede mną, ukazało się spore stado łań.
Kilkadziesiąt metrów dalej – kolejne! Stanąłem jak wryty, wstrzymałem oddech, by ich nie spłoszyć. Aparat poszedł w ruch i… zanim się obejrzałem, miałem 240 zdjęć! Oczywiście z tego wszystkiego wybrałem tylko kilka najlepszych, ale sama chwila była warta każdego ujęcia.



