Spacerując po chaszczach natrafiłem na miejsce, gdzie kilka par smętek w najlepsze… myślało o potomstwie. W cieniu i gęstej trawie nic sobie nie robiąc z mojej obecności kopulowały w najlepsze 😉

Spacerując po chaszczach natrafiłem na miejsce, gdzie kilka par smętek w najlepsze… myślało o potomstwie. W cieniu i gęstej trawie nic sobie nie robiąc z mojej obecności kopulowały w najlepsze 😉



Ale swędzi, ała, ała.
Ale ktoś na mnie patrzy. Już dłużej nie wytrzymam, muszę się podrapać 😉

Następnego dnia, co prawda prognozy mówiły o deszczu i śniegu, ale od rana była piękna pogoda. Około dziesiątej postanowiliśmy się wybrać na lajtową traskę, czyli na Rawkę.
Na początku prawie płaska droga, utwardzona i tak aż do schroniska.

Później lasem, nadal płasko…

No a potem zaczęła się mordercza wspinaczka, nie pamiętam, ale z godzinę co najmniej pionowo w górę na Małą Rawkę. Tam odpoczywaliśmy dłuuugo 😉 Na szczęście na Wielką to już tylko piętnastominutowy spacerek z malutkim i krótkim podejściem. Ale widoki… niezapomniane.







Luknijmy no, którędy droga. Wydaje się, że jest dobrych kilka kilometrów.






To nic, że na poprzednią sobotę meteorolodzy zapowiadali w Bieszczadach burze, grad i śnieg. Kilkoro zapaleńców obudziwszy się rano stwierdziło, że pięknie świeci słoneczko, jest ciepło, więc pełni optymizmu wyruszą w góry.
Cel: Rozsypaniec- Halicz-Tarnica, według mapy pięć i pół godziny spacerku 😉








Mniam, mniam, pyszny nektarek….. zaraz zaraz, a co to ja pszczoła jestem, czy co…?!?! 😉

Fotka nie pierwszej jakości i ostrości, ale ośmielam się pokazać, bo ganiałem za tą pszczołą chyba z dwadzieścia minut 😉
