Orkiestra kolorów

Dzień budził się powoli. Chmury zalegające nad horyzontem długo nie chciały uwolnić słońca ze snu. Pewnie czuło się ono jak ja rano – gdy duch rwie się na rower albo na fotografowanie, a kołdra trzyma ciało przy łóżku i nie chce go wypuścić.

Od wschodu mijał kwadrans, potem drugi, aż w końcu słońce wyjrzało. I to wyjrzało z przytupem, pokazując się jako mała żółta kulka tuż nad linią horyzontu. A później… no cóż, później nadal było pięknie przez kolejne kwadranse. Do spektaklu dołączyły pierzaste chmury, rozciągając się jak dekoracje na niebiańskiej scenie.

Całość miała w sobie coś z leniwej orkiestry – każdy element natury wchodził powoli, ale gdy już zabrzmiał, tworzył idealną harmonię. Powietrze pachniało świeżością, trawa połyskiwała rosą, a ciszę przerywał tylko śpiew porannych ptaków. To były te chwile, kiedy człowiek uświadamia sobie, że nawet najprostszy wschód potrafi być widowiskiem na najwyższym poziomie.

Przerwa fotorowerzysty

Trochę się fotograficznie działo w ubiegłym tygodniu – trzy czy cztery cudowne plenery z pięknym niebem, mgłami i bajkowym klimatem. Ale najpierw kilka zdjęć z dzisiejszej wyprawy rowerowej. Po dłuższej przerwie ruszyłem nieco dalej, oczywiście o mojej ulubionej porze, jeszcze po ciemku, żeby złapać najpiękniejsze warunki.

Przez ponad dwie godziny towarzyszyła mi cisza, subtelnie kolorowe niebo i kilkanaście czapli siwych, które spotykałem na kilku łąkach. Czyżby zbierały się do odlotu? Podobno część zostaje na zimę w Polsce, ale czy to prawda… nie jestem ornitologiem i zupełnie się na tym nie znam. Zdjęć czapli jednak nie mam, bo nie zabrałem lustrzanki, a na smartfon były dużo za daleko 😦

Po dłuższej przerwie taka wyprawa smakuje podwójnie. Nogi i kręgosłup trochę marudziły, ale głowa miała wrażenie, że wróciła do domu: wolność, spokój i świt grający tylko dla mnie. To jest właśnie radość fotorowerzysty — odrobina zmęczenia, sporo zachwytu i uśmiech, który trzyma do wieczora.

O ósmej po robocie

Sobota. Budzę się o wschodzie słońca – to ten dzień, kiedy po ponad dwóch tygodniach mam zamiar wsiąść na rower i bez bólu przejechać przynajmniej półtorej godziny. Już próbowałem raz i źle się to skończyło. Tym razem się udaje – po jeździe czuję tylko ból mięśni, bo po takiej przerwie zdążyły zapomnieć, do czego są.

Pogoda taka sobie – na niebie chmury, światło mało ciekawe, ale jakże cieszy jazda o poranku! Wstępuję do moich ulubionych miejsc – nad zalewy w Kamionce i Cierpiszu. Niespiesznie wracam do punktu startu.

Mimo upałów, które panują w ciągu dnia, jest jeszcze w miarę chłodno. Jeszcze nie ma ósmej, a ja już po robocie.

Chwila przerwy

Chwilowo musiałem odstawić rower — tym razem nie z lenistwa, a z przymusu. Im człowiek starszy, tym częściej coś go strzyka i łapie kontuzje. Chociaż… może to nie kwestia wieku, tylko jazdy trochę za dużo? No cóż, na razie pozostają mi własne nogi i spacery po okolicy.

Zresztą, ostatnio nie ma ani spektakularnych wschodów, ani zjawiskowych zachodów słońca. Na szczęście mój dysk twardy pęka w szwach od zdjęć, więc zawsze coś się znajdzie, żeby pokazać światu.

Jezioro, którego nie będzie

Był świetny plan. Plan na tzw. Jezioro Sędziszowskie. Miałbym nad nie rzut beretem. Rzut beretem do pięknych widoków podczas wschodów i zachodów słońca. Niestety plan nie przeszedł i powstaje suchy polder, a ja chcąc mieć wodę na zdjęciach muszę jeździć kawał drogi.

A szkoda, bo jezioro mogłoby stać się lokalną atrakcją – miejscem spacerów, rekreacji i wypoczynku. Przyciągałoby spacerowiczów, rowerzystów, fotografów i wszystkich spragnionych kontaktu z naturą. Taki zbiornik poprawiłby też mikroklimat i mógłby pełnić funkcję retencyjną, co dziś nie jest bez znaczenia.

Nie rozumiem tej decyzji i czym kierowali się ci, którzy ją podjęli. Wygląda na to, że znów przeważyła jakaś biurokratyczna logika, zupełnie oderwana od realnych potrzeb ekosystemu.

Ach te poranki

Ach, te poranki. Jak ich tu nie lubić, jak ich tu nie celebrować. Jak tu nie robić wszystkiego, aby miało się na nie czas – na ich kontemplację i spędzanie z nimi chwil. Te momenty przed wschodem słońca i oczekiwanie, potem pierwsze pół godziny i kolejne kwadranse. Najpiękniejszy czas, pozwalający naładować baterie na resztę dnia. Nawet jeśli zaraz potem trzeba spieszyć się do pracy, to towarzyszące mu wspomnienie potrafi nieść aż do wieczora.

Nic nowego

Nic tu nowego nie zobaczycie. Kolejne kilka fotek z moich rowerowych poranków. Z jednej strony fajnie, że wschód słońca jest coraz później – to wstawanie po trzeciej mogłoby mnie szybko wykończyć. A z drugiej… oznacza to tylko tyle, że dzień będzie coraz krótszy, co nieuchronnie zmierza ku jesieni. Ale póki co mamy przecież lato w pełni – więc tym się cieszmy!