Te same

Te same, dobrze znane miejsca. W moim zasięgu roweru chyba już wszystko zostało obfotografowane. Zmieniają się tylko warunki. Tym razem – krótko po wschodzie słońca. Bezchmurne niebo, bezwietrznie i bardzo zimno, jak na czerwiec.

Witek, ubrany bardziej jak w listopadzie niż w środku lata, jechał i czekał, aż palce odmarzną na tyle, by dało się utrzymać smartfona. Cisza była absolutna – bo kto normalny wychodzi z domu o piątej rano w weekend? Świat budził się powoli i z gracją, jakby niespecjalnie chciał wchodzić w ten dzień.

Rano trzeba powoli

Było już godzinę po wschodzie słońca, które świeciło pełnym blaskiem i było już całkiem wysoko. Ale to wciąż była dopiero 5:30! 99,9% ludzi jeszcze smacznie spało! Na drogach puściutko. Wtedy trafiłem na ten łan różowego kwiecia, w których notabene idealnie prezentował się mój czerwony rower.

Nie jechałem szybko, bo i po co — trening to mogę sobie zrobić w ciągu dnia, a rano? Rano należy jechać powoli i delektować się widokami. Bo nie po to człowiek nie dosypia, żeby potem jeszcze jechał z językiem na brodzie.

Suma summarum i tak często jadę, bo dokładam i dokładam kilometrów, zauroczony widokami, a potem trzeba jeszcze wrócić.

Grążel żółty

Na niebie nie było ani chmurki. Tylko słońce, żółta poświata i czyściutkie niebo. Aż mnie to raziło w oczy. Spróbowałem to uchwycić, między innymi z pięknymi grążelami żółtymi, które pływały tuż przy brzegu.

Potem podjechałem wzdłuż brzegu, chwilami obawiając się wpadnięcia do wody — tak intensywny był ten blask. Wszystko wyglądało jak jakiś sen na jawie, taki lekko rozmyty od światła.

Dwie pobudki

Długi weekend trwa. Za mną dwie pobudki przed świtem tylko po to, aby wsiąść na rower i połączyć jazdę z poszukiwaniami pięknych miejscówek. Co prawda w lecie ciężko o piękne wschody z kolorowymi chmurami, bo albo jest czyste niebo, albo zaniesione gęstymi chmurami.

Liczyłem jednak na mgły, ponieważ miało być dość zimno, więc była szansa, że się pojawią. Owszem, trafiłem na delikatne mgiełki, ale temperatura była oszałamiająca jak na koniec czerwca – cztery stopnie!

Dzikie meandry okolicznej rzeczki jednak zauroczyły mnie na tyle, że na ziąb nie zwracałem większej uwagi, a skupiłem się na zdjęciach i oczywiście na filmie.

Cisza absolutna

Tak to można fotografować. Kiedy już trafiłem w jedno z moich ulubionych miejsc, mogłem tam fotografować w którą stronę chciałem. Dookoła miękkie, rozproszone przez mgły światło, urokliwa polna droga, drzewa, z dala od cywilizacji. Cisza, o którą w dzisiejszych czasach dosyć trudno. Żadnego szumu samochodów czy kosiarek. No wiadomo, wszyscy jeszcze spali, ale tu była cisza absolutna.

Mgła i ziąb

Ten poranek mnie zaskoczył, jeśli chodzi o aurę. Nie spodziewałem się mgieł i aż tak zimnego powietrza. W najzimniejszym miejscu było tylko 4 stopnie na plusie. Przezornie ubrałem się solidnie, bo lepiej później z siebie po kolei ściągać warstwy, niż zmarznąć, a rękawiczki uratowały mi prawie życie.

Słońce wschodziło powoli, jakby też było zdziwione, że musi świecić w takich warunkach. Mgła snuła się po polu facelii z gracją i bez pośpiechu. A ja jechałem rowerem w tym bajkowym klimacie, czując się jak postać z jakiejś baśni – tylko że zamiast rumaka miałem swoje dwa kółka.

Nie zakwitły

Jeśli zakwitały, to później niż inne akacje. Nie pamiętam, ile razy kwitły przez ostatnie 10 lat, jak je fotografuję, ale może dwa lub trzy razy. W tym roku nie zakwitły. To nie zmienia faktu, że prezentują się zjawiskowo, a co cieszy – plac wokół nich jest zadbany, przy krzyżu mnóstwo roślin.

Nadal chętnie tam zajeżdżam i zazwyczaj nie spotykam żywego ducha. Dziwne… A, zapomniałem – to zazwyczaj taka godzina, że wszyscy jeszcze śpią.

Lubisz spać długo?

Czy w weekend lubię wylegiwać się w łóżku? 🛏️ Tak, lubię spać do czasu, aż obudzę się sam z siebie. Czy śpię tak faktycznie? Nie. Jeśli tylko nie pada, zrywam się po trzeciej nad ranem, aby startować w drogę rowerem równo, albo i przed wschodem słońca🚴. Nie inaczej było w miniony weekend. I choć tym razem żadnych mgieł nie było, a światło było takie sobie, udało się po drodze zajechać nad jeziorka i zrobić te kilka zdjęć.

Standardy

Zimno i owszem. Buty przemoczone od trawy – tak. Ostatnio staje się to u mnie standardem. Wszystko przez te chłodne poranki. Ale jak jechać na rower, to tylko o świcie. Bo jazda, jazdą, ale jazda w takich warunkach i przy takim świetle – to już wyższy lewel turystyki rowerowej 🙂

Jedni  wstają na ryby, ja na rower. I tak sobie człowiek kręci zziębnięty, ale szczęśliwy, że miło spędził poranek, w ciszy, spokoju i bez ruchu na drogach.

Za gęsta

Tym razem mgła przerosła nawet moje oczekiwania. Była za gęsta! A przynajmniej nad stawem, gdzie liczyłem na zdjęcia. W tym miejscu była miejscami tak gęsta, że niebo zlewało się z wodą. Nawet kaczki pływające kawałek od brzegu były ledwo widoczne.

To jeden z tych poranków, kiedy człowiek niby się cieszy, bo „mgiełka była”, ale jednak jest trochę rozczarowany… Człowiek stoi, wytęża wzrok, kaczki giną we mgle, a zdjęcia… no cóż, bardziej impresjonistyczne, niż mogłem oczekiwać 🙂 Ale i tak było warto – dla samej ciszy i klimatu chociażby.