Niech

Już niecierpliwie czekam na kolejny taki poranek. Poranek z mgłami i słońcem. Może być zimny jak ten ze zdjęć – to mi nie przeszkadza, mogę się grubiej ubrać. Byle warunki były tak magiczne jak wtedy.

Nie będzie mi przeszkadzać też wszechobecna wilgoć i rosa, ani to, że nogi będę miał mokre po kolana, a buty i skarpetki całkowicie przemoczone. Ani to, że rower będzie potrzebował gruntownego mycia, a kompletnie wypłukany ze smaru łańcuch – ponownego nasmarowania. Tylko niech takie warunki nastaną.

Tęcza, ale niska

O 17:00 słońce było na wysokości około 30 stopni nad horyzontem. Czy na trzy i pół godziny przed zachodem można dostrzec tęczę? Owszem. Jest niska i nie zawsze tak intensywna jak wieczorem lub rano, ale tak – można ją zobaczyć.

Chwilę wcześniej przeszła konkretna ulewa, ale zaraz potem niebo od zachodu zrobiło się czyste i zaświeciło słońce. Na kilka chwil, w jeszcze mocno padającym deszczu, pojawiła się niziutka tęcza. Siedziałem schowany w samochodzie, ale uchyliłem szybę i zrobiłem to zdjęcie. Co prawda zalało nieco wnętrze, ale czego nie robi się dla zdjęcia! 😊

Tęcza była delikatna, jakby niepewna, czy powinna się pokazać. Ot, taki nieśmiały ukłon od pogody dla tych, którzy nie uciekli od razu do domu. A ja, z mokrym aparatem i pokropioną tapicerką w lekkim szoku, siedziałem z bananem na twarzy. W końcu nie codziennie dostaje się taki prezent od natury – i to z pierwszego rzędu, przez boczną szybę auta. 

Ciągnie nad wodę

Woda. Lubię fotografować o poranku nad wodą. Co prawda nie mam u siebie zbyt dużych możliwości, bo akwenów jak na lekarstwo, ale jednak są – i ciągnie mnie nad nie. A kiedy jest jeszcze nieco mgły, to już nic więcej od życia nie potrzebuję. Te chwile, mimo nieraz zmęczenia wynikającego z wysiłku związanego z dotarciem tam rowerem, ładują energią na cały dzień. Ale tylko na jeden, bo kolejnego chciałoby się znów jechać i znów brać udział w tym spektaklu dla jednego widza.

Stoję wtedy nad brzegiem, smartfon w ręce, i patrzę, jak woda mieni się w pierwszych promieniach słońca. Czasem odezwie się kaczka albo zamajaczy sylwetka łabędzia we mgle – jak duch. Krajobraz jest jak niedokończony obraz, który każdego ranka natura maluje na nowo, delikatnymi pociągnięciami światła i pary.

Hipnoza

Chwila, kiedy słońce wychodzi zza horyzontu. To zawsze potrafi mnie zauroczyć, i to niezależnie od tego, w jakich okolicznościach przyrody to następuje. A kiedy wyłania się zza mgły, potrafię wpaść w jakąś hipnozę na te kilka chwil. Czasem zapomnę o fotografowaniu i ocknę się dopiero po chwili.

Zdarza się, że stoję jak zaczarowany, z aparatem w ręku, ale bez naciskania spustu migawki. Bo są takie momenty, kiedy nawet najlepsze zdjęcie nie odda tego, co czuje się na żywo. To trochę jak prywatny spektakl – cisza, zapach wilgotnej ziemi i ten pierwszy promień, który dotyka twarzy jak muśnięcie ciepłej dłoni.

Spać o dziewiątej

Takie poranne wstawanie po trzeciej rano wymusza chodzenie spać gdzieś już przed dziewiątą wieczorem. No ale coś za coś. A poranki po deszczu bywają ostatnio naprawdę piękne. Ścielące się w dolinach mgły uzależniają od swojego widoku. Spychają na dalszy plan wygodne i ciepłe łóżko.

Człowiek sunie cicho po wilgotnym asfalcie, aparat gotowy, oczy jak radar wypatrują kadru. Koła przemykają po mokrej trawie, a powietrze pachnie świeżością, jakby noc zdążyła wszystko wyprać. Zza wzgórz zaczyna się wylewać miękkie światło, a doliny pełne mgły wyglądają jak zamglone jeziora. I wtedy wiesz, że to był dobry wybór – rower zamiast kołdry.

Witek, nie kłam!

– Witek, powiedz szczerze, NAPRAWDĘ było tak różowo? Przecież to niemożliwe!

– No naprawdę. I z całego serca polecam ci wstać kilka razy przed świtem, pójść albo podjechać w jakieś losowo wybrane miejscówki i sprawdzić naocznie, jak kolorowe potrafią być poranki. Nie jeden raz i nie dwa, ale kilka, kilkanaście – a kiedyś na pewno uda ci się na takie trafić. Wystarczy troszkę poobserwować prognozy pogody, żeby w końcu wstrzelić się w te tak bajkowe warunki.

Potrzeba

Potrzebowałem tego wolnego dnia w środku tygodnia. Tęskniłem za jazdą rowerem o poranku, w samotności i ciszy. A tak się składało, że owego poranka miało być mgliście i jednocześnie słonecznie. A takie warunki są idealne do fotorowerowej wyprawy.

Było już prawie godzinę po wschodzie, kiedy dotarłem nad te bajkowe stawy. Mgła jeszcze nie zanikła, a słońce wciąż było nisko. Zblendowane światło to miód na matrycę mojego smartfona.

Znów owady

Dziś kolejna dawka ogrodowych cudaków, które udało mi się podejrzeć w ostatnich dniach. Kiedy akurat nie jeździłem rowerem gdzieś po okolicach ani nie włóczyłem się z aparatem po polach i łąkach, zaszedłem do ogrodu, żeby sprawdzić, co tam piszczy w trawie. No i znowu trafiłem na moje małe zwierzaki!

Tym razem natknąłem się na parkę poskrzypek liliowych (Lilioceris lilii). Może nie wypada tak ich podglądać w intymnej chwili, ale… wszystko w imię nauki, wiadomo. Kolejna bohaterka to Skrócinka europejska (Macropis europaea) – maleńka i niepozorna, łatwo ją pomylić ze zwykłą pszczołą. Ale od razu zaznaczam – jakby co, to głowy za to oznaczenie nie dam sobie uciąć!

A na deser gość z rzędu prostoskrzydłych (Orthoptera), który chyba już uznał mój ogród za swoje oficjalne miejsce zamieszkania. Od kilku dni siedzi w tym samym zakamarku i chyba nie zamierza się stamtąd ruszać.

Coś się znajdzie

Wschód słońca o 4:30 rano. Żeby wyjechać o czwartej, trzeba wstać już po trzeciej. Tak, po trzeciej. W nocy. Nie polecam na co dzień, ale od czasu do czasu udaje mi się zmobilizować. I nigdy, ale to nigdy nie żałuję.

Bo nawet jeśli na niebie nie ma spektakularnych, różowo-pomarańczowych chmur, to te pierwsze chwile po wschodzie mają w sobie coś z magii. Czyste niebo? Proszę bardzo. Ale i tak znajdzie się gdzieś lekko podświetlona mgiełka, jakiś fragment krajobrazu, który aż się prosi, żeby go uwiecznić. A potem człowiek wraca do domu, czasem zmarznięty, niewyspany, ale zadowolony.