Rudbekia naga

Jedni uważają ją za chwast, ale znamienitą większość z pewnością zachwycają łąki rudbekii nagiej. Ja na takie połacie rudbekii natrafiłem kilka dni temu. Nie miałem pojęcia, że ona tam kwitnie, a kiedy byłem tam kilka tygodni temu, nic nie wskazywało, że wkrótce się pojawi. Albo po prostu nie zwróciłem na to baczniejszej uwagi.

Trafiłem tam podczas mglistego, a jednocześnie słonecznego poranka i widok ten sprawił, że oniemiałem. Zresztą nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz oniemiewam na tego typu widoki.

Wschód nad farą

Fotografowałem sobie niebo przed wschodem słońca, kiedy przyszło mi do głowy, że chyba z tej okolicy jestem w stanie złapać wschodzące słońce nad kościołem farnym w pobliskim miasteczku. Szybki rzut oka na aplikację i faktycznie! Do wschodu zostało jeszcze kilkanaście minut, więc udałem się szybciutko w odpowiednie miejsce i czekałem.

Niewiele się pomyliłem – wystarczyło zrobić kilkanaście, kilkadziesiąt kroków, aby wschodząca czerwono-żółta kula znalazła się dokładnie nad farą. Trzeba było się, jak zwykle w takich momentach, spieszyć, bo słońce wznosiło się szybko i nie wybaczało błędów w kadrze.

Tradycyjnie narobiłem zdjęć od groma, ale tę jedną uznałem za najlepszą. A poniżej kadr w szerszym ujęciu.

Pogryzły

To był dobry weekend. Cztery dni pozwoliły zapomnieć o pracy zawodowej i oddać się uciechom. A co to za uciechy w moim przypadku? Nic się tu nie zmieniło, jedynie ich hierarchia. Przez ostatnie cztery dni na pierwszym miejscu było wędrowanie z aparatem – na własnych nogach, po najbliższej okolicy, po miejscach, które dobrze znam, a ostatnio nieco zaniedbałem fotograficznie.

Poniżej ujęcia z sobotniego, mglistego poranka. Oprócz pięknych widoków nie zapomnę też zmagań z komarami, które uparcie atakowały resztki nieosłoniętego ubraniami ciała – czyli twarz i dłonie.

Róż w niedziele

Po trzech dniach poranków spowitych mgłami, dzisiejszy ranek wyglądał już zupełnie inaczej. Ani śladu po oparach, za to jeszcze przed wschodem słońca na niebie pojawiły się chmurki, co mogło oznaczać tylko jedno – kolorowy spektakl na nieboskłonie.

Tego właśnie się spodziewałem. I nie zawiodłem się – choć widowisko trwało krótko, firmament obdarzył mnie cudownymi barwami, które na moment rozświetliły poranek.

Na polu spoczywały rozsiane bele siana, dodając scenerii rustykalnego klimatu. W tle wznosił się kościół w pobliskim miasteczku, wyglądający tak, jakby czuwał nad całym krajobrazem. A chmury, muśnięte różem i fioletem, układały się w misterny wzór, którego żadne płótno nie byłoby w stanie oddać.

Tym razem na nogach

Na początku roku postanowiłem, że mniej roweru, a więcej fotografowania lustrzanką. Dopiero zdrowie wymusiło dotrzymanie przyrzeczeń. Aktualnie nie wsiadam na dłużej niż 30 kilometrów, a dzięki temu już kilka razy udało się wziąć na spacer prawdziwy aparat.

Pogoda w ostatnich dniach jest taka, że na Pogórzu Strzyżowskim co rano zalegają w dolinach mgiełki. Postanowiłem zatem wybrać się na spacer i w spokoju, bez pośpiechu, przejść kilka kilometrów i uwiecznić co ciekawsze widoki.

Czy to szczęście?

– Ty to masz szczęście do takich widoków – piszecie do mnie czasami.

Czy to faktycznie szczęście? Muszę zdecydowanie zaprzeczyć. Co więc sprawia, że jestem świadkiem takich malowniczych spektakli natury?

Po pierwsze – śledzenie prognoz pogody, ale bez ślepego im ufania. Również własne obserwacje i odrobina intuicji mają znaczenie. Po drugie – jak najczęściej warto być w terenie. Rachunek prawdopodobieństwa wskazuje, że wtedy okazji będzie więcej.

Kolejna sprawa to przemieszczanie się – nieraz bywa tak, że świetne warunki panują w jednym miejscu, a już kilkaset metrów dalej ich nie ma. A na samym końcu wystarczy znaleźć kadr i pstryknąć fotę. 😉

Park w Wiśniowej

Park w Wiśniowej. Przed wizytą zastanawiałem się, na jakie warunki trafię tym razem. Prognozy pogody wskazywały, że poranek będzie słoneczny. Zaplanowałem być tam jakąś godzinkę po wschodzie słońca, aby docierały już promienie słoneczne.

Rzeczywistość okazała się zgoła inna. O ile na terenach położonych wyżej świeciło słońce, tak w dolinie, gdzie znajduje się park, zalegała mgła skutecznie zasłaniająca światło. Przenikały jedynie nieliczne promienie. Na dodatek nic nie wskazywało na to, że sytuacja wkrótce się zmieni.

Cóż, nie pozostało mi nic innego, jak fotografować w takich warunkach, które, nawiasem mówiąc, również miały swój specyficzny urok.

O ósmej po robocie

Sobota. Budzę się o wschodzie słońca – to ten dzień, kiedy po ponad dwóch tygodniach mam zamiar wsiąść na rower i bez bólu przejechać przynajmniej półtorej godziny. Już próbowałem raz i źle się to skończyło. Tym razem się udaje – po jeździe czuję tylko ból mięśni, bo po takiej przerwie zdążyły zapomnieć, do czego są.

Pogoda taka sobie – na niebie chmury, światło mało ciekawe, ale jakże cieszy jazda o poranku! Wstępuję do moich ulubionych miejsc – nad zalewy w Kamionce i Cierpiszu. Niespiesznie wracam do punktu startu.

Mimo upałów, które panują w ciągu dnia, jest jeszcze w miarę chłodno. Jeszcze nie ma ósmej, a ja już po robocie.