Ciągnie nad wodę

Woda. Lubię fotografować o poranku nad wodą. Co prawda nie mam u siebie zbyt dużych możliwości, bo akwenów jak na lekarstwo, ale jednak są – i ciągnie mnie nad nie. A kiedy jest jeszcze nieco mgły, to już nic więcej od życia nie potrzebuję. Te chwile, mimo nieraz zmęczenia wynikającego z wysiłku związanego z dotarciem tam rowerem, ładują energią na cały dzień. Ale tylko na jeden, bo kolejnego chciałoby się znów jechać i znów brać udział w tym spektaklu dla jednego widza.

Stoję wtedy nad brzegiem, smartfon w ręce, i patrzę, jak woda mieni się w pierwszych promieniach słońca. Czasem odezwie się kaczka albo zamajaczy sylwetka łabędzia we mgle – jak duch. Krajobraz jest jak niedokończony obraz, który każdego ranka natura maluje na nowo, delikatnymi pociągnięciami światła i pary.

Hipnoza

Chwila, kiedy słońce wychodzi zza horyzontu. To zawsze potrafi mnie zauroczyć, i to niezależnie od tego, w jakich okolicznościach przyrody to następuje. A kiedy wyłania się zza mgły, potrafię wpaść w jakąś hipnozę na te kilka chwil. Czasem zapomnę o fotografowaniu i ocknę się dopiero po chwili.

Zdarza się, że stoję jak zaczarowany, z aparatem w ręku, ale bez naciskania spustu migawki. Bo są takie momenty, kiedy nawet najlepsze zdjęcie nie odda tego, co czuje się na żywo. To trochę jak prywatny spektakl – cisza, zapach wilgotnej ziemi i ten pierwszy promień, który dotyka twarzy jak muśnięcie ciepłej dłoni.

Spać o dziewiątej

Takie poranne wstawanie po trzeciej rano wymusza chodzenie spać gdzieś już przed dziewiątą wieczorem. No ale coś za coś. A poranki po deszczu bywają ostatnio naprawdę piękne. Ścielące się w dolinach mgły uzależniają od swojego widoku. Spychają na dalszy plan wygodne i ciepłe łóżko.

Człowiek sunie cicho po wilgotnym asfalcie, aparat gotowy, oczy jak radar wypatrują kadru. Koła przemykają po mokrej trawie, a powietrze pachnie świeżością, jakby noc zdążyła wszystko wyprać. Zza wzgórz zaczyna się wylewać miękkie światło, a doliny pełne mgły wyglądają jak zamglone jeziora. I wtedy wiesz, że to był dobry wybór – rower zamiast kołdry.

Witek, nie kłam!

– Witek, powiedz szczerze, NAPRAWDĘ było tak różowo? Przecież to niemożliwe!

– No naprawdę. I z całego serca polecam ci wstać kilka razy przed świtem, pójść albo podjechać w jakieś losowo wybrane miejscówki i sprawdzić naocznie, jak kolorowe potrafią być poranki. Nie jeden raz i nie dwa, ale kilka, kilkanaście – a kiedyś na pewno uda ci się na takie trafić. Wystarczy troszkę poobserwować prognozy pogody, żeby w końcu wstrzelić się w te tak bajkowe warunki.

Potrzeba

Potrzebowałem tego wolnego dnia w środku tygodnia. Tęskniłem za jazdą rowerem o poranku, w samotności i ciszy. A tak się składało, że owego poranka miało być mgliście i jednocześnie słonecznie. A takie warunki są idealne do fotorowerowej wyprawy.

Było już prawie godzinę po wschodzie, kiedy dotarłem nad te bajkowe stawy. Mgła jeszcze nie zanikła, a słońce wciąż było nisko. Zblendowane światło to miód na matrycę mojego smartfona.

Znów owady

Dziś kolejna dawka ogrodowych cudaków, które udało mi się podejrzeć w ostatnich dniach. Kiedy akurat nie jeździłem rowerem gdzieś po okolicach ani nie włóczyłem się z aparatem po polach i łąkach, zaszedłem do ogrodu, żeby sprawdzić, co tam piszczy w trawie. No i znowu trafiłem na moje małe zwierzaki!

Tym razem natknąłem się na parkę poskrzypek liliowych (Lilioceris lilii). Może nie wypada tak ich podglądać w intymnej chwili, ale… wszystko w imię nauki, wiadomo. Kolejna bohaterka to Skrócinka europejska (Macropis europaea) – maleńka i niepozorna, łatwo ją pomylić ze zwykłą pszczołą. Ale od razu zaznaczam – jakby co, to głowy za to oznaczenie nie dam sobie uciąć!

A na deser gość z rzędu prostoskrzydłych (Orthoptera), który chyba już uznał mój ogród za swoje oficjalne miejsce zamieszkania. Od kilku dni siedzi w tym samym zakamarku i chyba nie zamierza się stamtąd ruszać.

Coś się znajdzie

Wschód słońca o 4:30 rano. Żeby wyjechać o czwartej, trzeba wstać już po trzeciej. Tak, po trzeciej. W nocy. Nie polecam na co dzień, ale od czasu do czasu udaje mi się zmobilizować. I nigdy, ale to nigdy nie żałuję.

Bo nawet jeśli na niebie nie ma spektakularnych, różowo-pomarańczowych chmur, to te pierwsze chwile po wschodzie mają w sobie coś z magii. Czyste niebo? Proszę bardzo. Ale i tak znajdzie się gdzieś lekko podświetlona mgiełka, jakiś fragment krajobrazu, który aż się prosi, żeby go uwiecznić. A potem człowiek wraca do domu, czasem zmarznięty, niewyspany, ale zadowolony.

Wyszedłem z wprawy

Mam kolejne zdjęcia owadów! Co prawda wyszedłem nieco z wprawy, bo fotografowanie takich maluchów wymaga anielskiej cierpliwości, opanowania drżenia rąk i umiejętności wstrzymywania oddechu jak zawodowy nurek. Kiedy robiłem to częściej, szło gładko. A teraz? Człowiek starszy, bardziej zasapany i palec już nie ten do migawki. Ale mimo wszystko udało się kilku maluczkich uchwycić w miarę ostro.

  1. Przedstawiciel ogniczkowatych (Pyrochroidae) – nie pokuszę się o dokładne oznaczenie, ale urzekły mnie jego rzęsy. Śmiem twierdzić, że to od niego kosmetyczki biorą inspirację do sztucznych rzęs.
  2. Paśnik zieleniek (Colostygia pectinataria) – ćma w wersji moro, jakby miała się wtopić w liście i jednocześnie iść na misję specjalną.
  3. Lednica zbożowa (Aelia acuminata) – para w miłosnych uniesieniach. Zdecydowanie nie chciałem im przeszkadzać, ale kadr sam się prosił.
  4. Barczatka napójka (Euthrix potatoria) – wygląda jak pluszak, ale nie, nie próbowałem głaskać.

Świr, czy nie

Kiedy czasem opowiadam, że wstaję rano, często jeszcze przed świtem i wsiadam na rower, widzę te spojrzenia. Jedni myślą, że zwariowałem, inni że uciekam przed czymś (np. przed obowiązkami), a jeszcze inni — że to jakaś kara. A ja po prostu lubię, kiedy wszyscy jeszcze śpią, a ja już samotnie pędzę przed siebie.

Niektórzy mówią: „No fajnie, ale można by przecież pojechać o normalnej godzinie”. Jasne, tylko wtedy nie ma tej magii — tych pustych dróg, mgieł jak z baśni i światełka na horyzoncie, które okazuje się być słońcem.

A więc tak, zamiast spać jak normalny człowiek, zakładam obcisłe portki, jem śniadanie lub jadę z pustym żołądkiem. I nie, nie jestem świrem. Po prostu wolę budzić się z przyrodą, a nie z budzikiem. No dobra, może trochę świrem też.