Halo! (słoneczne)

Kończymy miesiąc, kończymy drugi kwartał i kończymy pierwszą połowę roku 2025. Jak to szybko minęło! Ale wydaje mi się, że wycisnąłem z każdej wolnej chwili tyle, ile tylko się dało – na rower, na wędrówki, na fotografowanie i na nagrywanie filmów.

Na celowniku miałem krajobrazy zwykłe, takie, jakich wiele w każdej okolicy – wyłuskane z wielu mijanych po drodze. Fotografowałem wtedy, kiedy miałem na to ochotę, kiedy chciało mi się zatrzymać i uwiecznić chwilę. Innymi razy tylko patrzyłem – ot tak, dla siebie, bez pośpiechu, bez potrzeby dokumentowania.

Poniżej okazałe halo słoneczne z sobotniej wyprawy rowerowej i kilka innych obrazków uchwyconych po drodze.

Bez szału

W ubiegłym tygodniu nie było spektakularnych wschodów ani zachodów słońca, ale w sobotę, podczas przejażdżki nieco późniejszym rankiem, na niebie pojawiły się bardzo fajne, malownicze i fotogeniczne obłoczki. Kiedy zatem trafiłem na zakwieconą łączkę na jednym z pagórków, z ochotą chwyciłem za smartfon, aby zrobić te kilka zdjęć.

Ten kawałek krajobrazu miał w sobie coś wyjątkowego – lekko sielskiego, spokojnego, a jednocześnie żywego. Mimo dość mocnego wiatru chwile tam spędzone były naprawdę urokliwe i dały mi ten mały codzienny zachwyt, który tak lubię łapać w kadrach.

Zapomniałem

Nie wiem, jak to się stało, ale zapomniałem opublikować te kilka fotek pola maków, na które trafiłem niedaleko Mielca jeszcze 12 czerwca. Niedaleko wałów Wisłoki i opodal kościoła w pobliskiej wiosce rozległe pole maków ścieliło się jak czerwony dywan dla cichych spacerowiczów i zaskoczonych rowerzystów.

Zupełnie się tego nie spodziewałem — ot, zwykła objazdówka, a tu taka niespodzianka! Te intensywne czerwienie, ta cisza i delikatny wiatr – wszystko składało się na jeden z tych momentów, które zapadają w pamięć. Stałem tam przez dłuższą chwilę, chłonąc to całym sobą, ze smartfonem gotowym, ale ręką nieco zawieszoną – bo najpierw musiałem się na to napatrzeć 🙂

Dobrze, że jednak pstryknąłem. I choć z publikacją zwlekałem, lepiej późno niż wcale – może komuś też poprawią dzień te makowe migawki.

Lato ma zasady

Wiecie, co jest jutro? Na pewno wiecie. Jutro weekend. Tylko co to właściwie oznacza? Dla mnie na pewno to, że znów się pewnie nie wyśpię. Jeśli tylko pogoda pozwoli, wstanę skoro świt, wsiądę na rower i będę się zachwycał porannymi widokami, zamiast – jak normalny człowiek – porządnie się wyspać.

Liczę na podobne widoki jak te ze zdjęć. Ale nawet jeśli miałoby padać, to nie ma opcji – na pewno znajdzie się w ciągu dnia kilkugodzinne okienko bez deszczu. W końcu to lato. A lato ma swoje zasady.

Uzależniony od dobrego

Kiedyś, zanim sam zacząłem fotografować, widywałem takie zdjęcia i marzyłem, żeby zobaczyć coś takiego na żywo. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wystarczy po prostu jeździć, chodzić i szukać miejscówek, gdzie rankiem zbierają się mgły. Że trzeba zacząć wstawać wcześnie i obserwować, co dzieje się o tej porze w przyrodzie.

To wszystko przyszło z czasem. Na początku były zachody słońca – bo przynajmniej nie trzeba było zrywać się z łóżka. Ale stopniowo zacząłem coraz częściej wypuszczać się w teren o świcie. Dla takich właśnie widoków. I… uzależniłem się od tego.

Te same

Te same, dobrze znane miejsca. W moim zasięgu roweru chyba już wszystko zostało obfotografowane. Zmieniają się tylko warunki. Tym razem – krótko po wschodzie słońca. Bezchmurne niebo, bezwietrznie i bardzo zimno, jak na czerwiec.

Witek, ubrany bardziej jak w listopadzie niż w środku lata, jechał i czekał, aż palce odmarzną na tyle, by dało się utrzymać smartfona. Cisza była absolutna – bo kto normalny wychodzi z domu o piątej rano w weekend? Świat budził się powoli i z gracją, jakby niespecjalnie chciał wchodzić w ten dzień.

Rano trzeba powoli

Było już godzinę po wschodzie słońca, które świeciło pełnym blaskiem i było już całkiem wysoko. Ale to wciąż była dopiero 5:30! 99,9% ludzi jeszcze smacznie spało! Na drogach puściutko. Wtedy trafiłem na ten łan różowego kwiecia, w których notabene idealnie prezentował się mój czerwony rower.

Nie jechałem szybko, bo i po co — trening to mogę sobie zrobić w ciągu dnia, a rano? Rano należy jechać powoli i delektować się widokami. Bo nie po to człowiek nie dosypia, żeby potem jeszcze jechał z językiem na brodzie.

Suma summarum i tak często jadę, bo dokładam i dokładam kilometrów, zauroczony widokami, a potem trzeba jeszcze wrócić.

Grążel żółty

Na niebie nie było ani chmurki. Tylko słońce, żółta poświata i czyściutkie niebo. Aż mnie to raziło w oczy. Spróbowałem to uchwycić, między innymi z pięknymi grążelami żółtymi, które pływały tuż przy brzegu.

Potem podjechałem wzdłuż brzegu, chwilami obawiając się wpadnięcia do wody — tak intensywny był ten blask. Wszystko wyglądało jak jakiś sen na jawie, taki lekko rozmyty od światła.

Dwie pobudki

Długi weekend trwa. Za mną dwie pobudki przed świtem tylko po to, aby wsiąść na rower i połączyć jazdę z poszukiwaniami pięknych miejscówek. Co prawda w lecie ciężko o piękne wschody z kolorowymi chmurami, bo albo jest czyste niebo, albo zaniesione gęstymi chmurami.

Liczyłem jednak na mgły, ponieważ miało być dość zimno, więc była szansa, że się pojawią. Owszem, trafiłem na delikatne mgiełki, ale temperatura była oszałamiająca jak na koniec czerwca – cztery stopnie!

Dzikie meandry okolicznej rzeczki jednak zauroczyły mnie na tyle, że na ziąb nie zwracałem większej uwagi, a skupiłem się na zdjęciach i oczywiście na filmie.