Pogoda mało ważna

Kończy się maj, który może i był chłodniejszy niż inne maje, ale przecież pogoda nie będzie mi mówić, jak mam żyć! 🙂 Znalazło się mnóstwo okazji i do jeżdżenia rowerem 🚴, i do spacerów 🚶‍♂️ — a co za tym idzie, także do fotografowania 📸

Bo przecież prawdziwa pasja nie może być uzależniona od pogody. Nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór 😉

Jeszcze cztery

Zanim skończy się miesiąc, przeglądam zdjęcia i szukam tych, które jeszcze nie miały swojej premiery. I proszę — wykopałem cztery ujęcia, które jakoś wcześniej umknęły mojej uwadze, a chyba zasługują, żeby się tu znaleźć.

Warunki były naprawdę zacne, światło idealne, a klimat aż prosił się o naciśnięcie migawki. Oczywiście — jak większość ostatnimi czasy — zdjęcia powstały podczas rowerowych wypadów. 

Tego lata będzie inaczej

Mój obiektyw do makrofotografii zdecydowanie się marnuje. Leży i kurzy się w szufladzie. Ale jak co roku w maju wyciągam go z silnym postanowieniem, że w tym roku będzie inaczej. Montuję go na aparacie i ruszam najpierw do ogrodu, potem gdzieś w pola, na łąki w poszukiwaniu owadów do fotografowania.

I co roku wspominam, jak to dawniej nie mogłem się obejść bez makrofotografii. Może tego lata w końcu będzie inaczej, może częściej będę po niego sięgał…

Tymczasem kilka owadów, które spotkałem na dzień dobry.

Skakun (Salticidae)

Jeżu

Tak czułem, że w ogródku mieszkają jeże — przecież nie mam tam idealnego porządku. Części w ogóle nie koszę, gdzieś tam zalegają sterty starych liści. Kilka razy zdarzyło się nawet, że wysiadywała tam jajka dzika kaczka. Musi to być również raj dla jeży.

Tego mojego zauważyłem z okna i w te pędy zabrałem aparat, po czym pobiegłem go sfotografować. Zastałem go, jak gdyby nigdy nic, pił sobie wodę ze strumienia. Podkradłem się i urzeczony tym widokiem zapomniałem o fotografowaniu. Kiedy się ocknąłem, jeż wracał już do swojego legowiska. Na odchodnym udało się jeszcze zrobić fotkę, a ten dziad jeden wystawił mi na do widzenia język…

Nastrój poranka

Zjeżdżam z górki i w dolince natykam się na kilkadziesiąt metrów drogi z niesamowitym światłem. Parujące łąki, prześwitujące zza drzew światło poranka. Zatrzymuję rower i przez chwilę czuję się jak w innym świecie. Nastrój potęguje wszechobecna cisza, bo nie dość, że jest świt i wszyscy śpią, to miejsce to jest z dala od zabudowań.

Stoję więc chwilę bez ruchu, chłonąc ten krajobraz i ciszę, jakby ktoś właśnie nacisnął pauzę w codziennym biegu. Gdybym mógł, zostałbym tu na dłużej i po prostu patrzył — ale przecież trzeba jechać dalej, może za zakrętem czeka kolejna taka niespodzianka.

Firletki pod nosem

Łąka pełna firletek? Nie raz marzyłem o napotkaniu takiej na swojej drodze. Chodziłem po polach, przedzierałem się przez zarośla, jeździłem rowerem – wypatrując tej różowej chwały natury.

Aż tu nagle – proszę bardzo – niemal w środku miasteczka, tuż obok chodnika wyrasta przede mną łąka jak z katalogu florystycznego. Firletki w pełnym rozkwicie. Czułem się, jakby ktoś specjalnie je tam dla mnie rozsiał.

No cóż, jak widać – czasem nie trzeba pędzić na koniec świata. Czasem to, czego szukamy, rośnie tuż obok. Trzeba tylko przestać się rozglądać zbyt ambitnie i zacząć patrzeć pod nogi.

Nie sprzęt, tylko co?

To nie sprzęt – o nie. To zdjęcia zwykłym smartfonem. No może z trochę wyższej półki, ale wciąż nieprofesjonalnym sprzętem. Sekret tkwi gdzie indziej: przede wszystkim w warunkach pogodowych i świetle poranka. Zamglone, wilgotne powietrze zrobiło tu większą robotę niż jakakolwiek optyka.

Pomysły na kadr? Banalne. Ot, jadąc rowerem, wyciągnąłem telefon i pstryknąłem kilka fotek. W czym więc tkwi sekret? Najpewniej w tym, aby znaleźć się o odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.

Wszyscy śpią…

Grodzisko, Różanka na Pogórzu Strzyżowskim. Tu widoki są naprawdę przepiękne – zwłaszcza w lekko mgliste poranki. Dzień po opadach deszczu, kiedy powietrze jest wilgotne, a wszystko wokół paruje.

Słońce wisi nisko i może nie ma idealnej widoczności, ale to naturalne rozmycie i miękkość mają swój niepowtarzalny urok.

W ubiegłym tygodniu trafił się właśnie taki poranek. Jeszcze cichy i spokojny. Większość wsi jeszcze spała. Psy dopiero się budziły, od niechcenia szczekając na pierwszą napotkaną tego dnia osobę. Jedynie ptaki – jak to one – jeszcze przed świtem zaczęły swoje trele.

Brama Frysztacka i kościół we Frysztaku

Gdy tylko prognozy zapowiedziały bezchmurne niebo i możliwe mgiełki, nie zastanawiałem się długo. O 4:05 już siedziałem na rowerze i pędziłem przed siebie.

Słońce kazało na siebie dość długo czekać, bo nad horyzontem wisiała chmura. Wyszło dokładnie w momencie, gdy zbliżałem się do miejsca, skąd rozpościera się przepiękny widok na Bramę Frysztacką. Szczęśliwy traf chciał, że dolina była spowita delikatną mgłą, a z kolejnej miejscówki widać było, jak ponad nią wystaje kościół we Frysztaku.

Kolejne dwa zdjęcia zrobiłem już nieco później – w Różance.

Na plusie

W końcu słonecznie i w końcu bez deszczu. W końcu ciepło. Choć to ostatnie nie do końca, bo o świcie temperatura wynosiła zaledwie kilka stopni. Ale za to na plusie 🙂

Czy 4:05 to odpowiednia pora na rower? Pewnie nie do końca, ale jeśli chcesz łączyć jazdę z fotografowaniem, to jak najbardziej odpowiednia. Zwłaszcza, jeśli trzeba jeszcze dojechać do miejscówek.

No cóż, raz na jakiś czas można zarwać nockę – dla takich widoków zdecydowanie warto. Na zdjęciu urokliwa kapliczka w m. Zawadce. A może Różanka…