Na koniec kwietnia

Kończy się właśnie kwiecień, a jak na ten miesiąc, to pogoda była całkiem spoko! Owszem, były dni, które przypomniały mi, że wiosna to jednak zmienna pora roku – trochę deszczu, trochę zimnych wiatrów, ale na szczęście również sporo pogodnych dni, które pozwalały na spokojne kręcenie kilometrów. No i te widoki… Czysta przyjemność!

Na zdjęciach, które załączam, znajdziecie nieśmiało zaczynające kwitnąć rzepaki, czy drogi biegnące skrajem lasu. Jest coś magicznego w tej wiosennej zieleni, słońcu przebijającym się przez drzewa i tym cichym szumie wiatru. Takie chwile naprawdę sprawiają, że każdy kilometr to czysta przyjemność – można nawet zapomnieć o trudzie i po prostu cieszyć się chwilą.

Drzewa samotne

W sobotni poranek wsiadłem na rower o świcie, a na tapet poszły między innymi zdjęcia samotnych drzew, które spotkałem po drodze. Takie chwile to czysta magia – poranne światło, które powoli wlewa się w każdy zakamarek, roztacza ciepłą, złotą poświatę, oświetlając świat delikatnymi barwami. Rosa pokrywa trawę, a powietrze jest rześkie i świeże, wręcz orzeźwiające.

Niskie słońce maluje długie cienie na ziemi, tworząc niesamowity klimat. Drzewa, stojące samotnie wśród łąk, na polach, przy drogach, wyglądają jak pomniki ciszy i spokoju. Każdy z tych widoków to chwila, która zatrzymuje czas, gdy świat budzi się do życia, a ja jestem tam, by to wszystko uchwycić.

Wiatrak w Różance o świcie

W sobotę o świcie gorąca nie było, ale dobre i te 3-4 stopnie. Po prostu trzeba było jechać dwa razy szybciej niż normalnie, aby było cieplej. Udałem się w stronę wiatraka w Różance. Byłem tam kilka dni temu i postanowiłem, że muszę wrócić tam o poranku.

Dotarłem na miejsce, a tam – cisza jak makiem zasiał. Nawet koguty jeszcze nie piały, jakby cały świat spał. Tylko odgłos kół roweru i śpiew ptaków przerywał tę spokojną poranną atmosferę. Rosa na trawie, gdzie niegdzie mgła unosząca się nad łąkami, wszystko to tworzyło magię wczesnego poranka. Takie chwile sprawiają, że warto wstać przed świtem, choćby i po to, by poczuć tę wyjątkową atmosferę. W końcu wiatrak w Różance, przy takim spokoju, wyglądał jak z bajki.

Nieudane czekanie na ciepełko

Pobudka o czwartej rano, bo plan był prosty – wyjazd dokładnie ze wschodem słońca. Ale kiedy spojrzałem na termometr i zobaczyłem -2 stopnie, pomyślałem: „No dobra, wracam jeszcze na chwilę do łóżka, za godzinę będzie cieplej”. Następna pobudka o siódmej – patrzę na termometr, a tam… nadal -2! Z naturą się nie wygra, no nie? Ale cóż, śniadanko, kawa i w końcu w drogę!

Dziś na tapet poszły między innymi Brzeziny, Grudna, Bączałka, Głobikówka i Głobikowa – co za teren! Widoki przepiękne, pagórkowate, więc było trochę cięższego kręcenia. Mimo to, każda chwila na rowerze była czystą przyjemnością. Na koniec trafiłem na chyba najpiękniejszą miejscówkę w okolicy z widokiem na góry Chełm i Bardo.

Wiśniowa po trasie

Kręcąc rowerem przez okolice Wiśniowej, nie mogłem sobie odmówić małego zboczenia z trasy – oczywiście w celach krajoznawczo-artystycznych . Zespół Parkowo Dworski i Folwarczny w Wiśniowej kusi, a grzechem byłoby nie wstąpić.

Parkowe alejki aż się proszą, żeby zrobić tam rundkę – najlepiej w stylu slow motion. Nie dlatego, że tak chciałem, tylko tak wyszło po wcześniejszych podjazdach. Aleja Grabowa? Cudo! Pachnie historią i daje cień, którego szuka każdy rowerzysta z lekkim kryzysem energetycznym.

No i oczywiście – aparat poszedł w ruch. Kilka zdjęć pałacu Mycielskich, parę ujęć w alejkach i można jechać dalej.

Rowerem po Pogórzu Strzyżowskim

Pogórze Strzyżowskie znowu mnie przyciągnęło – jakby tam ktoś co tydzień rozkładał nowe widoki i jeszcze bardziej zawijał polne drogi. Wspinaczka? Była, jak zawsze. Ale jak już wdrapałem się na te najwyższe pagórki, to dech zapierało – i to nie tylko z wysiłku.

Wszystko dookoła aż świeci zielenią, rzepaki zaczynają się żółcić, a polne drogi kręcą się jak wstążki wśród pól i prowadzą w miejsca, gdzie człowiek zastanawia się, czy przypadkiem nie wjechał do bajki. Do tego widok na Przełom Wisłoka – nie można oderwać wzroku.

Cisza, spokój, śpiew ptaków, a jedyne dźwięki to szum wiatru i moje lekkie sapanie pod górkę. Ale było warto. Bo Pogórze to nie tylko teren do jazdy – to terapia z widokiem!

Rowerowa wyrypa

Co ty, Witku, tak ciągle się włóczysz po tych polach rowerem? Przecież to nie jest normalne – pchać się na ledwo przejezdne, zarośnięte polne drogi, gdzie nawet dziki pewnie zawracają.

No właśnie dlatego. Bo tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się prawdziwa rowerowa wyrypa. Tam, gdzie droga znika w trawie, zaczyna się cisza, spokój i krajobrazy, których nie doświadczysz podczas jazdy po gładkiej szosie. A przy okazji można cyknąć kilka zdjęć tych „zwykłych”, ale na swój sposób wyjątkowych widoków.

Jasne, czasem trzeba rower pchać, czasem człowiek zlany potem przeklina pod nosem, a czasem niespodziewanie przemknie jedna czy dwie sarny. Ale te chwile, kiedy jedziesz sam wśród pól, z wiatrem we włosach i z błotem po kostki – są po prostu bezcenne. I warto je zatrzymać nie tylko w głowie, ale i w kadrze.

Likwidacja wielkanocnych kalorii

Nie wiem, czy to była wyprawa rowerowa, czy bardziej przygoda survivalowa, ale jedno jest pewne – emocji nie brakowało! Na pierwszy ogień poszły polne i leśne drogi, które dawno zapomniały, że kiedyś były drogami. Błoto? Było. Wypychanie roweru pod górę? Też było – i to na drodze, która drogą może i była, ale za czasów Gomułki.

W pewnym momencie z krzaków wyskoczyło stado jeleni, a chwilę później moim oczom ukazało się bobrowe rozlewisko, skutecznie blokujące drogę. Przez moment zastanawiałem się, czy zamówić amfibię, czy jednak ryzykować objazd przez jeszcze większe wertepy. Ostatecznie wygrała opcja „jak już się ubrudzić, to na całego”.

Wszystko to okraszone było solidnymi podjazdami, gdzie tętno śmigało w okolice zenitu, a rower więcej stał w miejscu niż jechał. Ale za to widoki! Cisza, spokój i ani żywej duszy na horyzoncie. Tylko ja, rower i ścieżki, o których nawet Google zapomniał. W skrócie: najlepsze, co mogło mnie dziś spotkać, poza zjadaniem resztek z wielkanocnego stołu.

A…. i na dodatek Na dodatek, na tych polnych drogach, wertepach premium, natknąłem się na dwa pełnoprawne znaki drogowe! Jeden zakazywał ruchu w godzinach nocnych, a zakazywał ruchu pojazdów cięższych niż 3,5 tony! Na szczęście, ani jeden ani drugi mnie nie dotyczył 😀

Wertepy premium

33 wielkanocne kilometry po drogach, o których dawno zapomniano. Słowem – wertepy premium.
Ponieważ większość tras w okolicy mam już objechaną, przyszła pora na te, których nie ma nawet na mapach. A te – jak to zwykle bywa – często kończą się niespodziewanie: w środku lasu albo na środku pola.

Górki miejscami takie, że kręciłem ile sił w nogach, a rower… stał w miejscu. Tylko tylne koło się kręciło – do momentu, aż przestałem utrzymywać równowagę.
I niech mi teraz ktoś powie, że rower miejski nie nadaje się na takie wyprawy! 😄